Tonik do twarzy jest jednym z bazowych produktów, bez których większość z nas nie wyobraża sobie pielęgnacji. Ja używam toników już od wielu wielu lat i poza tonikiem Pat&Rub nie byłam specjalnie przywiązana do jakiegoś jednego.
Kiedy jakiś czas temu w blogosferze zrobiło się głośniej o polskiej marce Norel, postanowiłam zdradzić mojego ulubieńca z Pat&Rub i wypróbować tonik łagodzący z serii Sensitive.
Dziś już używam drugiej butelki tego toniku, dlatego też podzielę się z Wami moją opinią.
Z założenia tonik ten przeznaczony jest do cer wrażliwych i naczynowych, myślę jednak, że znakomicie sprawdzi się w przypadku każdej cery! Nie posiada on w swoim składzie alkoholu, zawiera za to ekstrakt z arniki górskiej oraz pantenol. Tonik jest niezwykle łagodny, mam wrażenie, że koi i uspokaja podrażnioną skórę. Jednocześnie bardzo dobrze ją nawilża i przygotowuje do dalszej pielęgnacji. W okolicy, gdzie mieszkam, mam bardzo twardą wodę, dlatego dobry tonik ma dla mnie ogromne znaczenie. Z działania tego toniku jestem bardzo zadowolona, niemniej jednak mam mały powód do narzekania.
A mianowicie opakowanie. Bardzo estetyczna butelka z niezwykle wygodnym aplikatorem ułatwoającym precyzyjne dozowanie produktu.
ALE... kiedy zużyłam połowę pierwszej butelki, pompka przestała działać, jak należy. Czasami musiałam pompować 20 razy, aby wydobyć pożądaną ilość produktu na wacik.
Poza tym nasadka dozownika pokryta srebrną emailią niestety z czasem zaczyna się nieestetycznie łuszczyć. Najpierw pomyślałam, że trafił mi sie jakiś felerny egzemplarz. Później jednak spotkałam się z kilkoma podobnymi opiniami na temat tego opakowania... Szkoda, bo gdyby tylko producent dopracował ten szczegół, byłoby idealnie!
Sam produkt jednak na tyle mnie zadowolił, że jestem w stanie przymknąć oko na tę drobną niedogodność ;) Dlatego przy nastepnym zamówieniu w sklepie internetowym Norel z pewnością sięgnę po kolejną butelkę :) Cena tego toniku to 32 złote za 200 ml produktu.
Znacie kosmetyki Norel? Co możecie szczególnie polecić?
Low Shampoo - szampon w kremie od Yves Rocher
Jak zapewnia producent, Low Shampoo jest odpowiedzią na coraz bardziej rosnące zainteresowaniem tak zwanym trendem "No Poo", polegającym na całkowitej rezygnacji z produktów zawierających chemiczne środki myjące.
Ja sama od dłuższego już czasu stosuję szampony bez SLS, SLES itp., których na rynku pojawia się coraz więcej.
Co jednak czyni ten szampon tak wyjątkowy?
Szampon ma zupełnie kremową, gęstą konsystencję. Przypomina raczej odżywkę do włosów. Szampon nie wytwarza ani grama piany. Na początku jego stosowania może to wydawać się dziwne, ale brak piany absolutnie nie przekłada się na słabe właściwości myjące!
Mam dosyć specyficzne włosy - od zawsze bardzo cienkie, śliskie, z tendencją do oklapywania oraz do przetłuszczania. Ciężko o uzyskanie objętości!
Jednocześnie moje włosy są bardzo gładkie, błyszczące, nigdy nie były zniszczone bądź przesuszone. Dlatego też stosowanie odżywek po każdym myciu jest z jednej strony zupełnie zbędne, a nawet niewskazane, ze względu na obciążenie.
Z drugiej jednak strony ci z Was, którzy stosują "naturalne" szampony wiedzą, że rozczesanie włosów bez pomocy odżywek bywa bardzo kłopotliwe! Ale nie przy Low Shampoo - tutaj rozczesywanie idzie gładziutko jak po maśle :) Niczym po użyciu najlepszej maski!
Jak zapewnia producent szampon jest niezwykle delikatny i łagodny. Ja dodatkowo zauważyłam, że po jego użyciu włosy tak jakby dłużej pozostają świeże, nie przetłuszczają się już tak szybko. Poza tym stają się lekkie, puszyste, nie oklapują smętnie, jak to bywa po niektórych szamponach.
Skład stanowi nielada gratkę dla naturomaniaków - produkt zawiera 99% naturalnych składników. Pozbawiony jest za to całkowicie SLSów, parabenów, silikonów i całej tej zbędnej chemii.
Obecnie stosuję ten szampon na zmianę z szamponem Phyto do włosów cienkich. Ta propozycja marki Yves Rocher całkowicie mnie oczarowała i przeszła oczekiwania! Kupiłam ten szampon z czystej ciekawości, jako że nie był drogi. Tymczasem teraz kosmetyk ten pretenduje do miana jednego z moich ulubieńców roku 2015 :)
Nie jestem w stanie powiedzieć, jak ten produkt spisze się w przypadku włosów przesuszonych, zniszczonych. Myślę jednak, że warto dać mu szansę!
Podsumowując - szampon ten bardzo pozytywnie mnie zaskoczył! Jest tak bezproblemowy w zastosowaniu, myje skutecznie, włosy są dłużej świeże, lekkie, błyszczące. W odróżnieniu od innych naturalnych szamponów rozczesanie włosów jest bajecznie łatwe i nie wymaga zastosowania odżywki.
Można by się przyczepić, że szampon nie jest bardzo wydajny, a to za sprawą kremowej konsystencji - jednak przy cenie 15 złotych nie jest to chyba spory problem :)
Szczerze polecam wypróbowanie Low Shampoo - mnie oczarował od pierwszego użycia :)
Denko i wyrzutki września i października 2015
Druga połowa listopada to chyba już najwyższy czas na pokazanie Wam wrześniowo-październikowego denka! Motywację do denkowania mam sporą, gdyż koniecznie chcę uszczuplić moje i tak już dużo za duże zapasy ;)
Przyznaję, że znalazło się tym razem u mnie kilka kosmetycznych wyrzutków, których już nie byłam w stanie zużyć, które po prostu najzwyczajniej w świecie się zestarzały... Nie jestem z tego dumna, dlatego też do kolejnych zakupów staram się podchodzić bardziej z głową, co nie zawsze jest łatwe ;)
W każdym razie moje denko prezentuje się tak:
A tutaj szczegółowo:
Do następnego razu! :)
Przyznaję, że znalazło się tym razem u mnie kilka kosmetycznych wyrzutków, których już nie byłam w stanie zużyć, które po prostu najzwyczajniej w świecie się zestarzały... Nie jestem z tego dumna, dlatego też do kolejnych zakupów staram się podchodzić bardziej z głową, co nie zawsze jest łatwe ;)
W każdym razie moje denko prezentuje się tak:
A tutaj szczegółowo:
- peeling do stóp Collistar - sam peeling jest fajny, ale moim zdaniem zbyt drogi. Znam równie dobre i jednocześnie dużo tańsze... Pumeksowa końcówka była dla mnie zbędnym gadżetem... W tej cenie już się nie skuszę...
- peeling malinowy The Body Shop - przyjemny ździerak, ale ja wolę cukrowe. Jeśli kiedyś ponownie pojawi się wersja marakujowa, to może się skuszę...
- peeling Sakura z Rituals - fantastyczny cukrowy ździerak, kolejne wersje są już w użyciu :)
- maska oczyszczająca do włosów Phenome - jak już wiele osób wspominało nie jest to produkt pierwszej potrzeby, ale bardzo przyjemny umilacz w pielęgnacji skóry głowy :) Rzeczywiście fajnie oczyszcza i dlatego mam już kolejne opakowanie.
- peeling do stóp Phenome - jeden z wyrzutków, którego nie byłam w stanie zużyć... peeling zawiera mnóstwo drobinek, które są moim zdaniem bardzo łagodne. Dlatego też niezbyt chętnie po niego sięgałam... Z pewnością nie kupię ponownie.
- kawowy peeling do ust Pat&Rub - niestety szybko zaczął śmierdzieć niczym stara kawa. Zapach stał się nieznośny, tak więc nie byłam w stanie zużyć peelingu do końca... Mimo to mam ochotę jeszcze na wersję pomarańczową!
- olejki myjące pod prysznic Rituals - bardzo je polubiłam i z pewnością kiedyś się skuszę na ponowny zakup, szczególnie czerwonej wersji,która zapachowo bardziej mi odpowada :)
- Lactacyd - niezastąpiony od lat...
- miodowy żel pod prysznic Yves Rocher - pięknie pachnący łagodny żel. Świetny produkt w dobrej cenie! Chętnie kupię kolejne opakowanie.
- odżywka do włosów Kerastase Cristalliste - kolejny z wyrzutków, którego nie byłam w stanie zużyć... Lubię kosmetyki Kerastase, ale ta odżywka nie wyróżniała się niczym szczególnym...
- pianka do stylizacji włosów L'oreal Professional - ten kosmetyk również niestety zmarnował się... Jakiś czas temu przestałam sięgać po tego rodzaju produkty do stylizacji...
- maska do włosów Collistar podkreślająca kolor - po udanej przygodzie z wersją w kolorze kasztanowym postanowiłam wypróbować wersję ceimnobrązową... I tu wielkie rozczarowanie... O ile kasztanowa wersja pięknie odświeżała kolor, to ciemna wersja nie robi u mnie kompletnie nic... Sama odżywka fajnie pielegnuje i nadaje połysk kosmykom, ale mnie głównie chodzi o kolor, którego tutaj niestety brak... Wróciłam do wersji kasztanowej...
- mgiełka do układania włosów Pat&Rub - zastąpiła mi wszystkie produkty do stylizacji. Mgiełka ta nie obciąża moich cienkich włosów, za to nadaje im trochę struktury i objętości. Na co dzień zadawala mnie taki efekt! Jedynie opakowanie tej mgiełki jest fatalne... Psikacz niestety szybko się zacina. Dlatego ja przelewam mgiełkę do butelki po innym spreju.
- maska do włosów L'oreal Elseve Fibralogy - nie zauważyłam, żeby ta maska pogrubiała włosy ;) Ale była całkiem przyjemna, lekka, ładnie pachniała. Możliwe, że kiedyś kupię ponownie. W tej chwili jedank wystarczają mi lekkie odżywki.
- pianka do oczyszczania twarzy Phenome - w tej chwili używam już trzeciej z kolei butelki, dlatego pianka zdążyła mi się trochę znudzić ;) Niemniej jednak jest to bardzo łagodny i skuteczny kosmetyk, po który kiedyś ponownie sięgnę.
- płyn micelarny Garnier - kupiłam z czystej ciekawości, bo znalazłam w DM-ie małą wersję. Przyznaję, że to fajny micel. Dla mnie jednak najlepszym micelem pozostaje w dalszym ciągu Bioderma :)
- ukochana Bioderma, nie ma sobie równych :) Nie wiem sama, która to już butelka! Od jakiegoś czasu kupuję wersję AR i bardzi jestem z niej zadowolona :)
- Żel pod oczy Yves Rocher Elixir 7.9 - fajny lekki nawilżacz pod oko. Bardzo łagodny, wydajny. Być może kiedyś kupię go ponownie.
- Krem do cery naczynkowej Hildegard Braukmann - bardzo przyjemny łagodny krem, którego używałam na noc. Nie mam mu niczego do zarzucenia. Może kiedyś się jeszcze spotkamy :)
- migdałowe masło do ciała Annemarie Börlind - przyjemne masło, aczkolwiek znam lepsze, dlatego raczej nie kupię ponownie.
- olejek do ciała Super Slim Evree - przyjemnie pachnący olejek, który bardzo ładnie nawilżał. Nie wiem, czy wpływał na cellulit, ale mimo to polubiłam go i pewnie kiedyś kupię ponownie :)
- krem do stóp Balea z 10% mocznikiem - zużyłam już kilka tubek tego kremu i zawsze do niego wracam. Bo rzeczywiście zmiękcza i nawilża skórę stóp. A na dodatek jest bardzo tani!
- krem do rąk Nuxe - lekki krem nawilżający, który szybko się wchłania, jednocześnie pielęgnuje skórę w sposób zadawalający. Na zimę może okazać się zbyt lekki.
- krem do rąk Ananne - ta szwajcarska marka produkująca naturalne kosmetyki jest mi zupełnie nieznana... Dostałam ten krem w prezencie, chętnie zużyłam, byłam zadowolona. Jednak nie sądzę, żebym go keidyś kupiła. Cena jest bardzo wysoka, a efekt podobny, jak przy tańszych kremach...
- L'occitane krem do rąk z 20% masłem shea - to mój pewnik na zimę. Nic tak nie troszczy się o skórę moich dłoni, jak ten krem. A że zima za pasem, pora kupić kolejne opakowanie :)
- balsam stopniowo brązujący do ciała Gosh - naturalnie brązowił skórę bez plam, zacieków, bez samoopalaczowego smrodku. Niestety z tego co wiem balsam ten jest już niedostępny... Szkoda...
- Masło do ciała Organique z serii Sensitive - rozpływam się nad masłami tej marki... To był mój pierwszy egzemplarz, który otrzymałam od Eska Floreska :) W tej chwili używam kolejnego słoiczka tego cudeńka :)
- woda perfumowana Escada Especially - to już drugie opakowanie tej wody, które zdenkowałam. Chętnie używam także zimą, choć zapach jest dosyć świeży :) Oczywiście mam już kolejny flakon :)
- Inglot zmywacz do paznokci - najlepszy ze wszystkich, jakie znam!
- Dezodorant Eisenberg - mimo wysokiej ceny używam tego dezodorantu od dłuższego czasu. Bo jako jeden z niewielu dezodorantów bez aluminium i alkoholu jest skuteczny.
- Dior Nude Air płynny podkład - tutaj również mam same powody do zachwytu - naturalny efekt, taki, jak lubię! Satynowo-matowe wykończenie, niesamowita wydajność, lekkość. Nie czuję, że ma mam na twarzy podkład. Jak dla mnie ideał :)
- pasta do zębów Meridol - bardzo ją polubiłam i jak na razie jestem jej wierna.
Do następnego razu! :)
Etykiety:
Annemarie Börlind,
Balea,
Bioderma,
Collistar,
Dior,
Eisenberg,
Escada,
Evree,
Garnier,
Inglot,
Kerastase,
L'occitane,
L'oreal,
Lactacyd,
Organique,
Pat&Rub,
Phenome,
Rituals,
The Body Shop,
Yves Rocher
Kawowa przyjemność - masło do ciała Organique
Dobre smarowidło do ciała to skarb - niejednokrotnie się już o tym przekonałam.
Znalezienie skutecznego produktu nie należy do zadań łatwych, ale mnie się udało :) A to za sprawą kochanej Gosi-Eska Floreska , która podarowała mi wspaniałe masło marki Organique z serii Sensitive. Masło to urzekło mnie na tyle, że przy okazji kolejnych zakupów zrobiłam sobie zapas - skusiłam się między innymi na wersję kawową.
Z całą pewnością mogę stwierdzić, że ujędrniająco-przeciwcellulitowe masło kawowe Organique, podobnie zresztą jak Sensitive, jest smarowidłem idealnym! Dlaczego?
Satysfakcja gwarantowana :)
Znalezienie skutecznego produktu nie należy do zadań łatwych, ale mnie się udało :) A to za sprawą kochanej Gosi-Eska Floreska , która podarowała mi wspaniałe masło marki Organique z serii Sensitive. Masło to urzekło mnie na tyle, że przy okazji kolejnych zakupów zrobiłam sobie zapas - skusiłam się między innymi na wersję kawową.
Z całą pewnością mogę stwierdzić, że ujędrniająco-przeciwcellulitowe masło kawowe Organique, podobnie zresztą jak Sensitive, jest smarowidłem idealnym! Dlaczego?
- Najważniejszą sprawą jest skuteczność, która w tym przypadku jest niezaprzeczalna. Masło to zapewnia idealne nawilżenie i odżywienie. A efekt ten utrzymuje się przez dług czas. Koniec z suchą i ziemistą skórą! Jeśli chodzi o działanie wyszczuplające to oczywiście nie ma kosmetyku, który wykona za nas całą robotę. Najważniejszy jest ruch i odpowiednia dieta. Z całą pewnością mogę jednak powiedzieć, że po użyciu tego masła skóra wydaje się być jędrniejsza, zdrowsza.
- Idealna konsystencja - nie za twarda, nie za miękka, za to delikatna i puszysta. Na dodatek masło bardzo szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstwy, a jedynie gładką skórę.
- Zapach - kremowo-kawowy. Delikatny, nienachalny, dokładnie taki, jak lubię :)
- Opakowanie - lekki, plastikowy słoik. Niby nic specjalnego, ale takie opakowanie to zdecydowanie najwygodniejsze rozwiązanie!
- Przyjazny skład - tutaj nawet wybredni konsumenci będą zadowoleni. Kosmetyki Organique nie zawierają między innymi parabenów, PEGów, silikonów, parafiny i innych świństw. Zawiera natomiast takie rarytasy, jak regenerujące masło shea, roślinną glicerynę, zapewniającą skuteczne działanie nawilżające, innowacyjny kompleks PEPHA®CTIVE pozyskiwany z alg Dunaliella Salina, który gwarantuje działanie przeciwstarzeniowe, dodaje skórze energii, ekstrakt z kawy, który ma za zadanie przyspieszyć mikrokrążenie oraz spalanie tkanki tłuszczowej.
- Oczywiście można się przyczepić do stosunkowo wysokiej ceny, jednakże kosmetyk ten jest na tyle wydajny, że 200 ml produktu wystarczy mi z pewnością na minimum 2 miesiące codziennego używania. Wystarczy na prawdę niewielka ilość masła, aby zapewnić skórze efekt pielęgnacyjny.
Satysfakcja gwarantowana :)
Krem do ciała Nuxe Body
Dobre smarowidła do ciała to skarb! Tych akurat nigdy za dużo w mojej łazience. I choć na rynku wybór jest spory, to jednak wcale nie jest łatwo znaleźć taki produkt, który działa długodystansowo, który pielęgnuje skórę nie tylko na chwilę.
Niedawno odkryłam fajny krem do ciała, który spełnia te wszystkie oczekiwania. A jest nim krem ujędrniający Nuxe Body Fondant Firming.
Wedle obietnic producenta krem ma za zadanie ujędrniać oraz działać przeciwzmarszczkowo. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że jest to jeden z najlepszych smarowideł do ciała, jakie miałam okazję stosować.
Muszę napomnieć, że w okolicy, gdzie mieszkam, mamy bardzo twardą wodę. Co niestety przekłada się na szybkie kondycję skóry, a dokładnie mówiąc na jej szybkie przesuszenie. Dlatego bardzo zależy mi przede wszystkim na porządnym nawilżeniu.
Krem ujędrniający Nuxe wygładza, zmiękcza i odżywia skórę, pozostawiając ją dogłębnie nawilżoną na długi czas!
Krem posiada cudownie puszystą satynową konsystencję, która nie pozostawia żadnego tłustego filmu na powierzchni skóry. Właściwie już po chwili można nałożyć na siebie ubranie :)
Krem został stworzony na bazie płatków kwiatu pomarańczy i migdałów.
Jeśli jednak oczekujecie takiego właśnie aromatu, zawiedziecie się. Moim zdaniem zapach jest słabym punktem tego produktu. Trudno opisać mi ten zapach, nie jest może jakoś szczególnie niezośny, ale nie mogę go zaliczyć do przyjemnych. Krem jest stosunkowo drogim kosmetykiem, kosztuje nieco powyżej 100 złotych, tym bardziej więc producent powinien postarać się w tej kwestii.
Jeśli chodzi o skład produktu, jest on w 85% naturalny, nie zawiera parabenów, co dla wielu z nas ma znaczenie.
Gdyby krem ten nieco ładniej pachniał i był tańszy, z pewnością mianowałabym go moim KWC.
Mimo to z pewnością jeszcze kupię ten krem, gdyż właściwości pielęgnacyjne są na najwyższym poziomie!
Znacie ten krem lub generalnie pielęgnację ciała Nuxe? Jeśli tak, jestem bardzo ciekawa Waszej opinii!
Niedawno odkryłam fajny krem do ciała, który spełnia te wszystkie oczekiwania. A jest nim krem ujędrniający Nuxe Body Fondant Firming.
Wedle obietnic producenta krem ma za zadanie ujędrniać oraz działać przeciwzmarszczkowo. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że jest to jeden z najlepszych smarowideł do ciała, jakie miałam okazję stosować.
Muszę napomnieć, że w okolicy, gdzie mieszkam, mamy bardzo twardą wodę. Co niestety przekłada się na szybkie kondycję skóry, a dokładnie mówiąc na jej szybkie przesuszenie. Dlatego bardzo zależy mi przede wszystkim na porządnym nawilżeniu.
Krem ujędrniający Nuxe wygładza, zmiękcza i odżywia skórę, pozostawiając ją dogłębnie nawilżoną na długi czas!
Krem posiada cudownie puszystą satynową konsystencję, która nie pozostawia żadnego tłustego filmu na powierzchni skóry. Właściwie już po chwili można nałożyć na siebie ubranie :)
Krem został stworzony na bazie płatków kwiatu pomarańczy i migdałów.
Jeśli jednak oczekujecie takiego właśnie aromatu, zawiedziecie się. Moim zdaniem zapach jest słabym punktem tego produktu. Trudno opisać mi ten zapach, nie jest może jakoś szczególnie niezośny, ale nie mogę go zaliczyć do przyjemnych. Krem jest stosunkowo drogim kosmetykiem, kosztuje nieco powyżej 100 złotych, tym bardziej więc producent powinien postarać się w tej kwestii.
Jeśli chodzi o skład produktu, jest on w 85% naturalny, nie zawiera parabenów, co dla wielu z nas ma znaczenie.
Gdyby krem ten nieco ładniej pachniał i był tańszy, z pewnością mianowałabym go moim KWC.
Mimo to z pewnością jeszcze kupię ten krem, gdyż właściwości pielęgnacyjne są na najwyższym poziomie!
Znacie ten krem lub generalnie pielęgnację ciała Nuxe? Jeśli tak, jestem bardzo ciekawa Waszej opinii!
Denko wiosna - lato 2015
To małe wysypisko to moje denko, które udało mi się wyhodować przez ostatnie 3,5 miesiąca. Trochę się tego nazbierało, a to dlatego, że postawiłam wreszcie na zużywanie zapasów i które w zastraszającym tempie rosły w sile ;) Kilka tygodni temu zliczyłam 14 różnych produktów pod prysznic, które mam w łazience...
A oto i efekt mojego zbieractwa:
Znacie któregoś z moich denkowców?
A oto i efekt mojego zbieractwa:
- Micel Bioderma Sensibio: Absolutny kultowy kosmetyk, który pokochałam od pierwszego uzycia! Jestem mu wierna od 2 lat.
- Pianka do mycia twarzy Caudalie: bardzo fajnie działa, z pewnością kiedyś do niej wrócę.
- Pianka do mycia twarzy Pharmaceris A: moja ulubiona :) zdecydowanie kupię ponownie!
- Pianka do mycia twarzy Phenome: także z niej jestem zadowolona, w zapasie mam jeszcze dwie sztuki ;) Mogła by mniej kosztować, ale poza tym nie mam zastrzeżeń!
- Tonik Pat&Rub: mój ulubieniec!
- Micel Avene: kupiłam go będąc na urlopie w Polsce w kwietniu, bo w aptece nie mieli małej Biodermy. Micel jest całkiem dobry, ale wolę Biodermę, bo mam wrażenie, że jest łagodniejsza dla skóry.
- Krem pod oczy marki Ahava z serii Time to smooth: przyjemny kremik, ale w sumie bez rewelacji, więc raczej nie kupię ponownie, szczególnie, że cena nie należy do niskich.
- Sorbet nawilżający marki Caudalie z serii Vinosource: pisałam o nim w moim ostatnim poście. Świetny nawilżający krem, który sprawdza się przy mojej mieszanej cerze. Używam już kolejnego opakowania.
- Serum nawilżające Caudalie z serii Vinosource: świetne nawilżające serum, które w lecie z powodzeniem zastąpi nawet krem.
- Krem przeciwzmarszczkowy marki Phenome: niestety u mnie się nie sprawdził, bo trochę mnie uczulał... Zmarnował się biedaczek...
- Serum Caudalie z serii Polyphenol: lekkie nawilżające serum, kolejne opakowanie mam juz w zapasach, choć osobiście wolę chyba to z serii Vinosource.
- Serum przeciwstarzeniowe Ahava: to takie serum, które pozostawia warstewkę na skórze. Ogólnie nie było złe, ale znam fajniejsze i tansze. Powrotu raczej nie będzie.
- Krem na dzień Caudalie z serii Polyphenol: Fajny, aczkolwiek na mojej twarzy pozostawiał warstewkę, której nie lubię. Poza tym trochę rolował się na nim podkład.
- Szampon Glad Hair Day marki Soap&Glory dostałam w prezencie od Monisi z bloga monikowy świat Fajnie się go używało, bo ładnie pachnie, dobrze oczyszcza i ma świetną gęstą konsystencję. Może kiedyś zdecyduję się na zakup
- Mgiełka do układania włosów Pat&Rub to od dłuższego czasu jedyny produkt, jakiego używam do układania. Lekki sprej, który nie obciąża włosów, a sprawia, że włosy rzeczywiście lepiej sie układają! Nie wiem już sama, które to opakowanie. Mam nadzieję tylko, że Pat&Rub wreszcie udoskonali atomizer, który fatalnie działa ;)
- Szampon do cienkich włosów Kerastase: używałam sporadycznie, bo staram się unikać szamponów z SLSami, a ten jest dosyć mocny. Nie kupię ponownie.
- Szampon do cienkich włosów marki Phenome: jeden z moich ukochanych szamponów, kolejne opakowanie czekan już na mnie w Polsce.
- Aktywator do mieszania z maską bądź odżywką L'oreal z serii Fibralogy: nie zauważyłam zwiększenia grubości włosów, ale też nie wierzę w takie cuda ;) Nie wiem, czy jeszcze kupię.
- Sprej do cienkich włosów Phyto trochę przyspieszał przetłuszczanie włosów, dlatego nie kupię go.
- Otulający żel pod prysznic Pat&Rub: żele pod prysznic tej marki to moi zdecydowani ulubieńcy. Uwielbiam właśnie ten otulający i jeszcze relaksujący, ze względu na zapach. Jednak wszystkie żele P&R mają świetne właściwości i są absolutnie warte zakupu :)
- Mydło w płynie marki własnej drogerii Bipa: zwykłe, aczkolwiek przyjemne, łagodne. Może jeszcze kupię.
- Żel pod prysznic Organique z serii Bloom Essence: przyjemny żel, pięknie pachnący. Nie wykluczone, że jeszcze go kupię.
- Pianki pod prysznic Organique - mleczna i grecka: wbrew pozorom całkiem wydajne produkty, dobrze oczyszczają, lecz bez właściwości pielęgnujących. Może kiedyś kupię wersję mleczną.
- Lactacyd: jestem wierna temu płynowi do higieny intymnej już od wielu lat, i to się raczej nie zmieni :)
- Galaretka pod prysznic Organique z serii Energizing: pięknie pachnący żel, który nie wysusza skóry i jest niezwykle wydajny. Kiedyś kupię go ponownie.
- Cukrowy peeling Organique z Marakują i Limonką: pięknie pachniał, dobrze działał. Nie wiem jednak, czy kupię ponownie, bo wolę peelingi Rituals.
- Krem do ciała Annemarie Börlin z limitowanej serii zimowej: kupiłam wtedy chyba 3 opakowania i taj je męczę. Bo choć działanie jest całkiem przyzwoite, to jednak zapach trochę mnie męczy...
- Masło do ciała z orzechem macadamia oraz zasłem Shea: działanie przyzwoite, bez rewelacji, delikatny zapach. Może kiedys ponownie się skuszę.
- Masło do ciała Soap&Glory: Kolejny kosmetyk tej marki, który dostałam od Monisi w paczce świątecznej. Zakochałam się w zapachu tego masła!!! A do tego masło ma fantastyczne właściwości pielęgnacyjne. Dlatego z pewnością je kupię :)
- Olejek samoopalający Dior: jeśli nie przeszkadza Wam samoopalaczowy smrodek, to pokochacie tego gagatka. Pieknie brązowi skóre, delikatnie ją pielęgnując. Ja ze względu na smrodek już się nie skuszę...
- Krem na cellulitis z Elancyl: musiałam go wyeliminować, niestety także za zapach. Niby przyjemny, ale na tyle mocny, że całe łóżko lącznie z materacem przesiąknęło tym zapachem...
- Serum antycellulitowe Collistar: genialnz kosmetyk, do którego z pewnością wrócę! Można go stosować samodzielnie - właściwości pielęgnujące sprawiają, że nie trzeba stosować dodatkowego kosmetyku, jak to czasem jednak bywa przy serum.
- Kultowy olejek Nuxe z drobinkami: nie może go u mnie zabraknąć. Uwielbiam go za całokształt :)
- Krem do stóp Collistar: bardzo fajny krem, aczkolwiek nie wart tego, aby wydawać na niego ponad 20 Euro! Bo podobne działanie ma krem Balea, który kosztuje 10 razy mniej ;) Raczej nie kupię, a już na pewno nie w tej cenie.
- masło do stóp AA Nature Spa: genialny produkt do pielęgnacji stóp, pochodzący niestety z limitowanej serii... Czekam na ponowną edycję...
- Tusz Dior Iconic Overcurl: jak niektórzy z Was wiedzą jest to mój ulubiony tusz! Jak dla mnie nie ma sobie równych :)
- Pomadka pielęgnacyjna Dior Lip Glow: fantastyczny produkt odżywiający usta i nadający im śliczny naturalny kolor. Jedyną wadą jest cena ;) Kilka miesięcy temu kupiłam jej tańszy odpowiednik marki Lierac. Także fajna, ale przeszkadza mi jej mocny zapach. Dior jest zdecydowanie lepszy, dlatego z pewnością powtórzę zakup.
- Masa cukrowa do depilacji Cosmoderma Sweet Skin: ciężki zawodnik! Stosowany zgodnie z zaleceniem producenta absolutnie nie zdaje egzaminu! Zaczęłam więc go uzywać tak jak wosku - z bawełnianymi paskami do źdzerania. Wówczas masa działała. Nie jest to łatwy kosmetyk, ale być może ponowię zakup.
- Balsam do ust Nuxe: świetny balsam, super konsystecja i zapach, ale nie przebije mojego ulubionego Tisane. Mimo to kupię ponownie :)
- Mydełko do czyszczenia pędzli Da Vinci: dobrze oczyszczało pędzlę, ale wolę inne produkty do tego celu, szczególnie żel Bobbi Brown. Nie kupię ponownie.
- Kremik do skórek Dior: Świetny kosmetyk, było by idealnie, gdyby tak się nie kleił ;) Oczywiście używałam go tylko na noc. Obecnie mam olejek do skórek z tej serii, który także świetnie pielęgnuje skórki, a ma duzo fajniejszą konsystencję.
- Dezodorant Eisenberg: mój ideał, jedynie wysoka cena mi przeszkadza... Mimo to kupię ponownie, bo na szczęście dezodorant jest wydajny!
- Pasta wybielająca Sensodyne: lubię ją, pewnie jeszcze do niej wrócę.
- Pasta Blanx: wkurzało mnie jej opakowanie. Wolałabym klasyczną tubkę zamiast pompki, która notorycznie się zacinała ;)
Znacie któregoś z moich denkowców?
Nawiżający sorbet do twarzy Caudalie Vinosource
Moi Kochani!
Czasami przypadek sprawia, że trafiamy na całkiem niepozorny kosmetyk, który zupełnie niespodziewanie staje się naszym ulubieńcem!
I tak właśnie było z bohaterem mojego dzisiejszego wpisu - przedstawiam Wam krem sorbet Vinosource marki Caudalie.
Wszystko zaczęło się od tego, że podczas mojego ostatniego pobytu w Polsce w kwietniu dostałam jakiegoś podrażnienia/uczulenia na twarzy. Postanowiłam wtedy na kilka dni odstawić moją codzienną pielęgnację w postaci serum i kremu i sięgnąć po apteczny łagodny kosmetyk kojący, aż do czasu poprawy stanu skóry.
I tak oto ten kremik jest ze mną ponad trzy miesiące, a ja używam już drugiego opakowania. I to bynajmniej nie dlatego, że stan cery nie uległ poprawie.
Wręcz przeciwnie! Odkąd używam tego sorbetu, skóra wygląda zdrowo i promiennie, jest nawilżona, miękka, odżywiona, a wszelkie niespodzianki typu pryszcze pojawiają bardzo rzadko!
O dziwo, choć krem ten jest przeznaczony do cery suchej i normalnej, na mojej mieszanej także świetnie się sprawdza! To jeden z niewielu kremów, po których skóra mi się nie świeci. Nawet teraz, latem. Dodatkowo krem ten wspaniale wspołpracuje z kosmetykami do makijażu, nie ma problemu z rolującym się podkładem bądź z nierównomiernymi plackami po użyciu pudru.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to silny krem przeciwstarzeniowy, ale moja skóra generalnie nie przepada za silnymi kosmetykami.
Ja używam tego kremu na dzień, można go także używać na noc.
W cenie około 90 zł otrzymujemy tubkę 40 ml kremu o konsystencji lekkiego budyniu, o działaniu nawilżającym, kojącym i odżywczym.
W składzie znajdziemy przede wszystkim wiodący składnik produktów marki Caudalie, czyli wodę winogronową, a także rumianek, polifenole, działające antyoksydacyjnie.
A oto cały skład:
AQUA (WATER), VITIS VINIFERA (GRAPE)FRUIT WATER*, DICAPRYLYL ETHER*, GLYCERIN*,BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA) BUTTER EXTRACT*,HEXYLDECANOL*, HEXYLDECYL LAURATE*, BEHENYL ALCOHOL*, GLYCERYL STEARATE*, ACRYLATES/C10-30ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ERYTHRITOL, PARFUM (FRAGRANCE), TOCOPHEROL*, LECITHIN*, CAPRYLYL GLYCOL, MANNITOL*, SODIUM BENZOATE, XANTHAN GUM, PALMITOYL GRAPE SEED EXTRACT*, VITIS VINIFERA (GRAPE) JUICE*, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) STEROLS*, BUTYLENEGLYCOL, SODIUM HYDROXIDE, SODIUM CITRATE, CITRICACID, CHAMOMILLA RECUTITA (MATRICARIA) FLOWEREXTRACT*, SODIUM CARBOXYMETHYL BETAGLUCAN,SODIUM PHYTATE*, POTASSIUM SORBATE, BIOSACCHARIDEGUM-1, SODIUM HYALURONATE, HOMARINE HCL, GLYCERYLCAPRYLATE*, ACETYL TETRAPEPTIDE-15
Bardzo gorąco polecam ten sorbet wszystkim, którzy szukają lekkiego kosmetyku nawilżająco o działaniu ochronnym. U mnie kremik ten zagościła już na dobre... :)
Czasami przypadek sprawia, że trafiamy na całkiem niepozorny kosmetyk, który zupełnie niespodziewanie staje się naszym ulubieńcem!
I tak właśnie było z bohaterem mojego dzisiejszego wpisu - przedstawiam Wam krem sorbet Vinosource marki Caudalie.
Wszystko zaczęło się od tego, że podczas mojego ostatniego pobytu w Polsce w kwietniu dostałam jakiegoś podrażnienia/uczulenia na twarzy. Postanowiłam wtedy na kilka dni odstawić moją codzienną pielęgnację w postaci serum i kremu i sięgnąć po apteczny łagodny kosmetyk kojący, aż do czasu poprawy stanu skóry.
I tak oto ten kremik jest ze mną ponad trzy miesiące, a ja używam już drugiego opakowania. I to bynajmniej nie dlatego, że stan cery nie uległ poprawie.
Wręcz przeciwnie! Odkąd używam tego sorbetu, skóra wygląda zdrowo i promiennie, jest nawilżona, miękka, odżywiona, a wszelkie niespodzianki typu pryszcze pojawiają bardzo rzadko!
O dziwo, choć krem ten jest przeznaczony do cery suchej i normalnej, na mojej mieszanej także świetnie się sprawdza! To jeden z niewielu kremów, po których skóra mi się nie świeci. Nawet teraz, latem. Dodatkowo krem ten wspaniale wspołpracuje z kosmetykami do makijażu, nie ma problemu z rolującym się podkładem bądź z nierównomiernymi plackami po użyciu pudru.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to silny krem przeciwstarzeniowy, ale moja skóra generalnie nie przepada za silnymi kosmetykami.
Ja używam tego kremu na dzień, można go także używać na noc.
W cenie około 90 zł otrzymujemy tubkę 40 ml kremu o konsystencji lekkiego budyniu, o działaniu nawilżającym, kojącym i odżywczym.
W składzie znajdziemy przede wszystkim wiodący składnik produktów marki Caudalie, czyli wodę winogronową, a także rumianek, polifenole, działające antyoksydacyjnie.
A oto cały skład:
AQUA (WATER), VITIS VINIFERA (GRAPE)FRUIT WATER*, DICAPRYLYL ETHER*, GLYCERIN*,BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA) BUTTER EXTRACT*,HEXYLDECANOL*, HEXYLDECYL LAURATE*, BEHENYL ALCOHOL*, GLYCERYL STEARATE*, ACRYLATES/C10-30ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ERYTHRITOL, PARFUM (FRAGRANCE), TOCOPHEROL*, LECITHIN*, CAPRYLYL GLYCOL, MANNITOL*, SODIUM BENZOATE, XANTHAN GUM, PALMITOYL GRAPE SEED EXTRACT*, VITIS VINIFERA (GRAPE) JUICE*, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) STEROLS*, BUTYLENEGLYCOL, SODIUM HYDROXIDE, SODIUM CITRATE, CITRICACID, CHAMOMILLA RECUTITA (MATRICARIA) FLOWEREXTRACT*, SODIUM CARBOXYMETHYL BETAGLUCAN,SODIUM PHYTATE*, POTASSIUM SORBATE, BIOSACCHARIDEGUM-1, SODIUM HYALURONATE, HOMARINE HCL, GLYCERYLCAPRYLATE*, ACETYL TETRAPEPTIDE-15
Bardzo gorąco polecam ten sorbet wszystkim, którzy szukają lekkiego kosmetyku nawilżająco o działaniu ochronnym. U mnie kremik ten zagościła już na dobre... :)
Niezawodny dezodorant Eisenberg
Znalezienie odpowiedniego dezodorantu nie jest łatwe, chyba każdy z nas to wie! Wszystko zależy oczywiście od indywidualnych preferencji i upodbań.
Jednak głównym zadaniem dezodorantu jest skuteczna ochrona przed przykrym zapachem. A z tą ochroną bywa różnie...
Ja sama kilka lat temu postanowiłam przerzucić się na dezodoranty bez zawartości soli aluminium. Dodatkowo idealnie by było, gdyby jeszcze dezodorant nie posiadał w składzie alkoholu, parabenów i innych substancji drażniących, a do tego nie pozostawiał śladów na ubraniach...
Choć nie należę do osób o nadmiernej potliwości, to jednak takie delikatne dezodoranty, które przerobiłam, miały jedną ogromną wadę - niską skuteczność...
Wszystko zmieniło się, gdy odkryłam dezodorant marki Eisenberg!
Dezodorant ten sprawdził się u mnie w 100%, gdyż:
Z pewnością nie jest to ostatnie opakowanie dezodorantu Eisenberg w mojej łazience. Oczywiście fajnie by było znaleźć coś tańszego, mnie się to jednak jeszcze nie udało. A skuteczny dezodorant to dla mnie podstawa!
Jednak głównym zadaniem dezodorantu jest skuteczna ochrona przed przykrym zapachem. A z tą ochroną bywa różnie...
Ja sama kilka lat temu postanowiłam przerzucić się na dezodoranty bez zawartości soli aluminium. Dodatkowo idealnie by było, gdyby jeszcze dezodorant nie posiadał w składzie alkoholu, parabenów i innych substancji drażniących, a do tego nie pozostawiał śladów na ubraniach...
Choć nie należę do osób o nadmiernej potliwości, to jednak takie delikatne dezodoranty, które przerobiłam, miały jedną ogromną wadę - niską skuteczność...
Wszystko zmieniło się, gdy odkryłam dezodorant marki Eisenberg!
- skutecznie chroni przed przykrym zapachem, zarówno latem, jak i zimą
- jest jednocześnie na tyle łagodny, że z powodzeniem można go stosować chwilę po goleniu, nadaje się do skóry wrażliwej
- nie zawiera soli aluminium, alkoholu, parabenów
- posada rozpylacz bez gazu
- nie pozostawia żadnych śladów na ubraniach
- mimo stosunkowo małej pojemności (100 ml) dezodorant jest bardzo wydajny!
Z pewnością nie jest to ostatnie opakowanie dezodorantu Eisenberg w mojej łazience. Oczywiście fajnie by było znaleźć coś tańszego, mnie się to jednak jeszcze nie udało. A skuteczny dezodorant to dla mnie podstawa!
Ulubiony ździerak - Sakura Scrub od Rituals
Marka Rituals - chyba wszyscy z Was ją znają, przynajmniej ze słyszenia.
Ja właśnie odkrywam te kosmetyki, ku mojej wielkiej radości :) Jak się ostatnio okazało, mogę je kupić nie tylko on-line bądź na lotnisku, ale także w niemieckim Douglasie, który znajduje się niedaleko mnie :)
W wygodnym, plastikowym słoiku znajduje się 375 gramów tej wspaniałej masy cukrowej. Nie jest to taki zbity scrub, jaki niektórzy z Was znają z oferty Pat&Rub bądź z Organique. Wyobraźcie sobie wysokiej jakości cukier kryształ zatopiony w cudownie pachnącym i delikatnym olejku - właśnie taką konsystencję ma Rituals! Cukrowe drobinki świetnie trzymają się na ręcę, nie ma obawy, że część produktu wyląduje na podłodze ;)
Drobinki nie należą do bardzo łagodnych, ale nie są także specjalnie ostre. Powiedziałabym, że są takie w sam raz :)
Absolutnie nie należy bać się olejkowej konsystencji scrubu. Po jego zastosowaniu skóra pozostaje niezwykle gładka, świetnie nawilżona, odżywiona, z delikatną pielegnującą, ale nie tłustą, warstewką. Zastosowanie balsamu do ciała po zabiegu peelingowania jest zbyteczne.
Co do samego zapachu, ja jestem nim zachwycona! Oczywiście upodobania zapachowe to kwestia bardzo indywidualna. Jednak produkty marki Rituals nie bez powodu znane są z niezwykle pięknych i niepowtarzanych kompozycji.
Są to bardzo naturalne i kojące aromaty, nie ma tu mowy o chemicznym smrodku. Jestem pewna, że każdy z nas znajdzie w ofercie Rituals coś dla siebie. Ja kilka dni temu kupiłam sobie już kolejny scrub, tym razem z serii Good Luck o zapachu słodkiej pomarańczy i drzewa cedrowego :)
Skład |
Balsam tonujący Gosh Gradual Tan
Wszelkie samoopalacze i inne poprawiacze koloru skóry nie są mi obce. Często sięgam po tego typu kosmetyki, i to już od wielu lat. Używałam zarówno tych z górnych półek, jak i tych tańszych, naturalnych, jak i tradycyjnych chemicznych.
Za każdym razem sięgałam po inny produkt - właściwie samoopalacz z Ziaji jest jedynym kosmetykiem brązującym, do którego wracałam.
Dziś chciałabym Wam opowiedzieć kilka słów o balsamie tonującym duńskiej marki Gosh, z którego jestem niezwykle zadowolona! No właśnie, nie jest to typowy samoopalacz, lecz jest kosmetyk dający stopniowy efekt brązowienia.
Używając samoopalacza opalenizna pojawia się najpóźniej po kilku godzinach. Natomiast ten balsam należy nakładać codziennie, aż do osiągnięcia pożądanego efektu, u mnie zazwyczaj są to 2-3 dni.
Do tej pory miałam do czynienia jedynie z kolorówką marki Gosh - jest to moja ulubiona drogeryjna marka. Natomiast balsam ten kupiłam w ciemno, podczas mojego ostatniego urlopu w Polsce. Po kilku tygodniach mogę śmiało stwierdzić, że jest to świetny zakup!
Przede wszystkim balsam tonujący ma tę przewagę nad typowym samoopalaczem, że nie śmierdzi. Nie ma tego charakterystycznego samoopalaczowego smrodku! Dla mnie to absolutnie ogromny plus! Jedynie nakładając kosmetyk na skórę wyczuwam delikatny chemiczny zapach, który jednak szybciutko się ulatnia.
Poza tym, jak juz wspominałam, stosując balsam tonujący zamiast samoopalającego uzyskujemy stopniowy efekt. Dzięki temu nie można nim sobie zrobić krzywdy. Ja mam różne doświadczenia z samoopalaczami, wiem, co to znaczy mieć plamy, smugi itp, natomiast po tym tonerze przyciemnienie skóry jest równomierne. Kolor jest naturalny, nie wpada w pomarańcz.
Ja wybrałam odcień Light/Medium, dostępny jest także odcień Medium/Dark.
Prócz nadania ładnego kolorytu balsam posiada bardzo dobre właściwości pielęgnujące. Po jego zastosowaniu skóra jest gładka i na prawdę bardzo dobrze nawilżona. Co w kosmetykach brązujących nie jest oczywiste.
Balsam znajduje się w wygodnym opakowaniu z dobrze działającą pompką. Pojemność balsamu to 150 ml.
Gradual Tan od Gosh można stosować nie tylko do ciała, ale i na twarz. Ja jednak do twarzy nie używam żadnych kosmetyków tego typu, nie mam takiej potrzeby. Mnie twarz zawsze szybko sie opala ;)
Konsystencję określiłabym raczej jako lotion, aniżeli balsam. Jest lekka, bardzo szybko się wchłania, nie pozostawia filmu. Już po chwili od nałożenia można się ubrać bez obawy o ubrania :)
Formuła balsamu zawiera brązujący składnik na bazie cukru, DHA, który współpracuje z kwasowością skóry, aby dać jej naturalnie opalony wygląd. Poza tym balsam zawiera składniki nawilżające i odżywcze, takie jak: aloes, kompleks nawilżający DayMoist, jagody Goji, masło shea i olej ze słodkich migdałów. Nie zawiera natomiast parabenów.
Cena tego balsamu waha się w granicach 45 złotych. Kosmetyki Gosh można kupić między innymi w drogeriach Hebe, Wispol.
Tak jak wspominałam na początku przerobiłam już baaardzo dużo różnych kosmetyków tonujących i samoopalających. Nie pamiętam jednak, żebym z któregoś była tak zadowolona, jak z Gosh Gradual Tan.
Bardzo jestem ciekawa, jaki Wy macie stosunek to takich wspomagaczy? Stosujecie samoopalacze/tonery?
Całuję Was mocno!
Za każdym razem sięgałam po inny produkt - właściwie samoopalacz z Ziaji jest jedynym kosmetykiem brązującym, do którego wracałam.
Dziś chciałabym Wam opowiedzieć kilka słów o balsamie tonującym duńskiej marki Gosh, z którego jestem niezwykle zadowolona! No właśnie, nie jest to typowy samoopalacz, lecz jest kosmetyk dający stopniowy efekt brązowienia.
Używając samoopalacza opalenizna pojawia się najpóźniej po kilku godzinach. Natomiast ten balsam należy nakładać codziennie, aż do osiągnięcia pożądanego efektu, u mnie zazwyczaj są to 2-3 dni.
Do tej pory miałam do czynienia jedynie z kolorówką marki Gosh - jest to moja ulubiona drogeryjna marka. Natomiast balsam ten kupiłam w ciemno, podczas mojego ostatniego urlopu w Polsce. Po kilku tygodniach mogę śmiało stwierdzić, że jest to świetny zakup!
Przede wszystkim balsam tonujący ma tę przewagę nad typowym samoopalaczem, że nie śmierdzi. Nie ma tego charakterystycznego samoopalaczowego smrodku! Dla mnie to absolutnie ogromny plus! Jedynie nakładając kosmetyk na skórę wyczuwam delikatny chemiczny zapach, który jednak szybciutko się ulatnia.
Poza tym, jak juz wspominałam, stosując balsam tonujący zamiast samoopalającego uzyskujemy stopniowy efekt. Dzięki temu nie można nim sobie zrobić krzywdy. Ja mam różne doświadczenia z samoopalaczami, wiem, co to znaczy mieć plamy, smugi itp, natomiast po tym tonerze przyciemnienie skóry jest równomierne. Kolor jest naturalny, nie wpada w pomarańcz.
Ja wybrałam odcień Light/Medium, dostępny jest także odcień Medium/Dark.
Prócz nadania ładnego kolorytu balsam posiada bardzo dobre właściwości pielęgnujące. Po jego zastosowaniu skóra jest gładka i na prawdę bardzo dobrze nawilżona. Co w kosmetykach brązujących nie jest oczywiste.
Balsam znajduje się w wygodnym opakowaniu z dobrze działającą pompką. Pojemność balsamu to 150 ml.
Gradual Tan od Gosh można stosować nie tylko do ciała, ale i na twarz. Ja jednak do twarzy nie używam żadnych kosmetyków tego typu, nie mam takiej potrzeby. Mnie twarz zawsze szybko sie opala ;)
Konsystencję określiłabym raczej jako lotion, aniżeli balsam. Jest lekka, bardzo szybko się wchłania, nie pozostawia filmu. Już po chwili od nałożenia można się ubrać bez obawy o ubrania :)
Formuła balsamu zawiera brązujący składnik na bazie cukru, DHA, który współpracuje z kwasowością skóry, aby dać jej naturalnie opalony wygląd. Poza tym balsam zawiera składniki nawilżające i odżywcze, takie jak: aloes, kompleks nawilżający DayMoist, jagody Goji, masło shea i olej ze słodkich migdałów. Nie zawiera natomiast parabenów.
Cena tego balsamu waha się w granicach 45 złotych. Kosmetyki Gosh można kupić między innymi w drogeriach Hebe, Wispol.
Tak jak wspominałam na początku przerobiłam już baaardzo dużo różnych kosmetyków tonujących i samoopalających. Nie pamiętam jednak, żebym z któregoś była tak zadowolona, jak z Gosh Gradual Tan.
Bardzo jestem ciekawa, jaki Wy macie stosunek to takich wspomagaczy? Stosujecie samoopalacze/tonery?
Całuję Was mocno!
Denko luty - kwiecień 2015
Kochani, dziś zapraszam do obejrzenia kosmetycznych zużyć, które udało mi się zrealizować w lutym, marcu oraz kawałku kwietnia :)
1. Zmywacz do paznokci Be Beauty z Biedronki - całkiem fajny zmywacz, tylko czasem pompka nie działała ;) Powrotu nie planuję, gdyż teraz mam zmywacz z Inglota, który jest moim zdaniem idealny :)
2. Krem do rąk L'occitane z 20% masłem shea, miniaturka - bardzo chętnie sięgam po ten krem w zimie oraz na noc, a ta miniaturka towarzyszyła mi przez jakiś czas w torebce. Do stosowania w ciągu dnia kremik ten średnio się nadaje, ze względu na bardzo bogatą teksturę. Niemniej jednak stosowany na noc krem ten działa cuda!
3. Maska do włosów Collistar Magica CC - fantastyczny wynalazek! Genialna maska, która idealnie odświeża kolor włosów, maskuje na jakiś czas odrosty i siwielce. Stosuje się ją co 4-5 myć głowy albo jeszcze rzadziej, wedle potrzeb. Ja wykończyłam wersję kasztanową, a teraz używam wersji do włosów ciemnobrązowych i czarnych, która kolorystycznie jeszcze bardziej mi odpowiada!
4. i 5. W moim denku zawsze znajdzie się miejsce na micel z Biodermy oraz tonik Pat&Rub. Wspaniałe produkty, które są dla mnie niezastąpione!
6. Maseczka oczyszczająca GlamGlow - bardzo dobrze mi się używało tej maski i z pewnością chętnie kiedyś ją sobie kupię. Teraz jednak mam ochotę poeksperymentować z innymi maskami oczyszczającymi.
7. Żele do brwi MAC - ciemniejsza wersja jest moim must have. Bardzo fajnie sprawdza się w makijażu!
8. Kredka do oczu Chanel Stylo Yeux Waterproof - kocham te kredki, a to była moja pierwsza. Piękna antracytowa czerń, z drobinkami. Niestety pochodziła z kolekcji limitowanej, ale głęboko wierzę, że Chanel jeszcze kiedyś wypuści ten odcień!
9. Tusz do rzęs Diorshow Iconic Overcurl - mój zdecydowany ulubieniec w tej kategorii, który sprawił, że inne tusze mnie nie interesują ;)
10. Dior cień do powiek w kremie - stwardniał, skamieniał, dziad jeden. Z hukiem poszedł w kosz.
11. Puder Chanel Les Beiges - miły puder, którym na początku się zachwycałam. Jednak z perspektywy czasu zmienił jak dla mnie pozycję na co najwyżej "fajny". Ale za mało fajny, żeby zdecydować się na kolejny zakup. Pod koniec dziwnie skamieniał, nie dało się go zużyć całkowicie...
12. Żele pod prysznic Organique, wersja limonka marakuja oraz jabłko rabarbar - fajne żele, które nie przyczyniły się do wysuszenia skóry, ale także nie pielęgnowały jej jakoś specjalnie! Świetne zapachy, ale za to pompka czasem zawodziła. Być może kiedyś się skuszę, choć znam dużo lepsze żele.
13. Masło do ciała Pat&Rub z serii hipoalergicznej - jak dla mnie to mój zdecydowany ulubieniec w kategorii mazideł do ciała! Ponowny zakup to pewniak :)
14. Peeling do ciała TBS z serii jagodowej - skusiłam się na niego głównie za zapach, który jednak już pod prysznicem wydał mi się trochę chemiczny. Osobiście wolę peelingi cukrowe. Ten nie był zły, ale powrotu nie planuję. Chyba, że TBS ponownie wprowadzi moją ulubioną wersję marakujową.
15. Żel pod oczy i na powieki Floslek ze świetlikiem i bławatkiem - ten żel towarzyszył mi zawsze w torebce i świetnie się sprawdzał jako nawilżacz okolicy w oczu w ciągu dnia! Niestety, jakiś czas temu firma zmieniła skład tych żeli, wprowadzono parabeny i dlatego musiałam sobie poszukać czegoś innego... A szkoda...
16. Serum pod oczy Guerlain Super Aqua-Eye - serum to towarzyszyło mi przez ostatni rok, zużyłam w sumie 3 opakowania. Bardzo fajny nawilżacz, używałam go pod krem pod oczy. Obecnie robię sobie od niego przerwę, aby skóra zanadto się do niego nie przyzwyczaiła.
17. Dezodorant Yves Rocher - kupiłam ze względu na brak aluminium oraz alkoholu w składzie. Kulka ta bardzo dobrze się u mnie spisywała! Gdy niedawno chciałam kupić kolejne opakowanie, okazało się, że firma już ich nie produkuje, ze względu na skargi klientów, iż dezodorant jest nieskuteczny! No cóż... Teraz używam dezodoranru Eisenberg, który jest jeszcze lepszy :)
1. Zmywacz do paznokci Be Beauty z Biedronki - całkiem fajny zmywacz, tylko czasem pompka nie działała ;) Powrotu nie planuję, gdyż teraz mam zmywacz z Inglota, który jest moim zdaniem idealny :)
2. Krem do rąk L'occitane z 20% masłem shea, miniaturka - bardzo chętnie sięgam po ten krem w zimie oraz na noc, a ta miniaturka towarzyszyła mi przez jakiś czas w torebce. Do stosowania w ciągu dnia kremik ten średnio się nadaje, ze względu na bardzo bogatą teksturę. Niemniej jednak stosowany na noc krem ten działa cuda!
3. Maska do włosów Collistar Magica CC - fantastyczny wynalazek! Genialna maska, która idealnie odświeża kolor włosów, maskuje na jakiś czas odrosty i siwielce. Stosuje się ją co 4-5 myć głowy albo jeszcze rzadziej, wedle potrzeb. Ja wykończyłam wersję kasztanową, a teraz używam wersji do włosów ciemnobrązowych i czarnych, która kolorystycznie jeszcze bardziej mi odpowiada!
4. i 5. W moim denku zawsze znajdzie się miejsce na micel z Biodermy oraz tonik Pat&Rub. Wspaniałe produkty, które są dla mnie niezastąpione!
6. Maseczka oczyszczająca GlamGlow - bardzo dobrze mi się używało tej maski i z pewnością chętnie kiedyś ją sobie kupię. Teraz jednak mam ochotę poeksperymentować z innymi maskami oczyszczającymi.
7. Żele do brwi MAC - ciemniejsza wersja jest moim must have. Bardzo fajnie sprawdza się w makijażu!
8. Kredka do oczu Chanel Stylo Yeux Waterproof - kocham te kredki, a to była moja pierwsza. Piękna antracytowa czerń, z drobinkami. Niestety pochodziła z kolekcji limitowanej, ale głęboko wierzę, że Chanel jeszcze kiedyś wypuści ten odcień!
9. Tusz do rzęs Diorshow Iconic Overcurl - mój zdecydowany ulubieniec w tej kategorii, który sprawił, że inne tusze mnie nie interesują ;)
10. Dior cień do powiek w kremie - stwardniał, skamieniał, dziad jeden. Z hukiem poszedł w kosz.
11. Puder Chanel Les Beiges - miły puder, którym na początku się zachwycałam. Jednak z perspektywy czasu zmienił jak dla mnie pozycję na co najwyżej "fajny". Ale za mało fajny, żeby zdecydować się na kolejny zakup. Pod koniec dziwnie skamieniał, nie dało się go zużyć całkowicie...
12. Żele pod prysznic Organique, wersja limonka marakuja oraz jabłko rabarbar - fajne żele, które nie przyczyniły się do wysuszenia skóry, ale także nie pielęgnowały jej jakoś specjalnie! Świetne zapachy, ale za to pompka czasem zawodziła. Być może kiedyś się skuszę, choć znam dużo lepsze żele.
13. Masło do ciała Pat&Rub z serii hipoalergicznej - jak dla mnie to mój zdecydowany ulubieniec w kategorii mazideł do ciała! Ponowny zakup to pewniak :)
14. Peeling do ciała TBS z serii jagodowej - skusiłam się na niego głównie za zapach, który jednak już pod prysznicem wydał mi się trochę chemiczny. Osobiście wolę peelingi cukrowe. Ten nie był zły, ale powrotu nie planuję. Chyba, że TBS ponownie wprowadzi moją ulubioną wersję marakujową.
15. Żel pod oczy i na powieki Floslek ze świetlikiem i bławatkiem - ten żel towarzyszył mi zawsze w torebce i świetnie się sprawdzał jako nawilżacz okolicy w oczu w ciągu dnia! Niestety, jakiś czas temu firma zmieniła skład tych żeli, wprowadzono parabeny i dlatego musiałam sobie poszukać czegoś innego... A szkoda...
16. Serum pod oczy Guerlain Super Aqua-Eye - serum to towarzyszyło mi przez ostatni rok, zużyłam w sumie 3 opakowania. Bardzo fajny nawilżacz, używałam go pod krem pod oczy. Obecnie robię sobie od niego przerwę, aby skóra zanadto się do niego nie przyzwyczaiła.
17. Dezodorant Yves Rocher - kupiłam ze względu na brak aluminium oraz alkoholu w składzie. Kulka ta bardzo dobrze się u mnie spisywała! Gdy niedawno chciałam kupić kolejne opakowanie, okazało się, że firma już ich nie produkuje, ze względu na skargi klientów, iż dezodorant jest nieskuteczny! No cóż... Teraz używam dezodoranru Eisenberg, który jest jeszcze lepszy :)
18. Pasty do zębów Blanx, wybielająca tradycyjna oraz roślinna bez fluoru- ostatnio coraz mniej zachwycam się tymi pastami, jakoś nie mam wrażenia, że lepiej doczyszczają zęby. Być może inne wersje są skuteczniejsze. Teraz wróciłam do lubianej przeze mnie Sensodyne.
Moje denko nie jest na pewno duże, ale od niedawna staram się zużywać zapasy, których mam niemało...
Życzę Wam dużo słońca!
Etykiety:
Be Beauty,
Bioderma,
Blanx,
chanel,
Collistar,
Dior,
Floslek,
Glam Glow,
Guerlain,
L'occitane,
MAC,
Organique,
Pat&Rub,
The Body Shop,
Yves Rocher
Ajurwedyjski olejek do ciała Shanti Chakra od Rituals
Jakże miła to była niespodzianka, gdy w grudniu, buszując po lotniskowej bezcłówce, trafiłam na szafkę Riruals :) Marka nie niestety nie jest dostępna w mojej okolicy, a jak wszyscy wiemy, to, co niedostępne, kusi najbardziej :)
Absolutnie nie wiedziałam, na co się zdecydować, ale po chwili dumania kupiłam między innymi ten oto olejek do ciała z serii Shanti Chakra. Przekonał mnie do zakupu przede wszystkim jego uwodzicielski zapach.
Nie będę owijać w bawełnę i rozpisywać się w nieskończoność, ujmę to krótko - ten olejek jest cudowny! Właściwie nie znajduję w nim wad!
Jak już wspomniałam, pachnie prześlicznie - trochę orientalnie, bardzo zmysłowo. Na próżno szukać w nim owocowych nut. Zapach jest wyczuwalny na skórze, ale jest on na tyle lekki, że nie męczy nosa.
Zapach to kwestia indywidualna, nie każdemu musi się podobać, na szczęście Rituals raczy nas różnymi zapachowymi wersjami do wyboru :)
Jeśli chodzi o działanie olejku, to i tutaj Rituals nie zawiódł! Olejek ma wspaniałą aksamitną teksturę, doskonale wchłania się, nie pozostawia tłustego filmu. Idealnie nawilża skórę, czyniąc ją gładką i miękką.
Wydajność olejku jest poprawna, opakowanie niezwykle wygodne, pompka działa bez zarzutu!
Mam ochotę poznać kolejne wersje zapachowe tych olejków, ale temu Shanti Chakra zdecydowanie pozostanę wierna!
Rączka w górę, kto z Was zna olejki Rituals!
Jakie są wasze ulkubione tłuścioszki do ciała?
Absolutnie nie wiedziałam, na co się zdecydować, ale po chwili dumania kupiłam między innymi ten oto olejek do ciała z serii Shanti Chakra. Przekonał mnie do zakupu przede wszystkim jego uwodzicielski zapach.
Nie będę owijać w bawełnę i rozpisywać się w nieskończoność, ujmę to krótko - ten olejek jest cudowny! Właściwie nie znajduję w nim wad!
Jak już wspomniałam, pachnie prześlicznie - trochę orientalnie, bardzo zmysłowo. Na próżno szukać w nim owocowych nut. Zapach jest wyczuwalny na skórze, ale jest on na tyle lekki, że nie męczy nosa.
Zapach to kwestia indywidualna, nie każdemu musi się podobać, na szczęście Rituals raczy nas różnymi zapachowymi wersjami do wyboru :)
Jeśli chodzi o działanie olejku, to i tutaj Rituals nie zawiódł! Olejek ma wspaniałą aksamitną teksturę, doskonale wchłania się, nie pozostawia tłustego filmu. Idealnie nawilża skórę, czyniąc ją gładką i miękką.
Wydajność olejku jest poprawna, opakowanie niezwykle wygodne, pompka działa bez zarzutu!
Mam ochotę poznać kolejne wersje zapachowe tych olejków, ale temu Shanti Chakra zdecydowanie pozostanę wierna!
Rączka w górę, kto z Was zna olejki Rituals!
Jakie są wasze ulkubione tłuścioszki do ciała?
Subskrybuj:
Posty (Atom)