Chanel - Stylo Yeux Waterproof - kredka idealna

Do niedawna wydawało mi się, że kupowanie kredek do oczu tzw. luksusowych marek jest trochę bez sensu. Wolałam wydać trochę więcej na piękne cienie lub na dobrą maskarę, ale na kredkę??

Dwa tygodnie temu na blogu  Pięknie jest żyć trafiłam na pozytywną recenzję kredki Stylo Yeux Waterproof od Chanel. Sama nie wiem, czy to zdjęcia, czy sama magia marki Chanel podziałała tak na moją wyobraźnię, iż zapragnęłam tej kredeczki... A że akurat w tym samym czasie zaczęłam nosić soczewki kontaktowe, pomyślałam, iż może rzeczywiście warto zainwestować w dobry wodoodporny produkt do makijażu oczu... 





Już na drugi dzień pobiegłam do perfumerii i stałam się posiadaczką kredki o odcieniu Black Shimmer. Jest to czerń wpadająca w grafit, wzbogacona o bardzo delikatny shimmer, który na moich powiekach wygląda więcej tak: 








Kredka rozprowadza się bardzo lekko i bezproblemowo na powiece, wykonanie precyzyjnej kreski jest dziecinnie proste. 
Na końcówce kredki znajduje się mała temperówka do ostrzenia rysika.

Jeżeli chodzi o trwałość, to jestem zachwycona! Maluję się około 6 rano i makijaż zmywam około 21. Przez cały dzień kredka utrzymuje się idealnie na powiece, nie rozmazuje się, nie blaknie, poprostu ideał :) Jednocześnie zmycie makijażu (w moim przypadku micelem Bioderma) nie sprawia żadnego problemu. 

Ponieważ kredeczka ta spełniła moje najśmielsze oczekiwania, mam ochotę sprawić sobie jeszcze inny kolor, np. brązowy. Na rynku dostępnych jest kilka odcieni, więc każdy znajdzie coś dla siebie :)

Cena kredeczki nie należy do najniższych, ale jeśli zależy wam na niesamowitej trwałości, to absolutnie warto zainwestować w Chanelka.

Kto z Was zna ta kredkę? 

Całuję Was mocno!

Moje największe odkrycia 2013

Domyślam się, iż jestem jedną z ostatnich osób, która publikuje tego typu post ;) 
Taki spóźnialski niedobitek ze mnie ;) 
Rok 2013 obfitował u mnie w masę świetnych kosmetyków, które miałam szczęście poznać w dużej mierze dzięki Wam :) To dzięki Waszym blogom odkryłam naprawdę dużo fajnych produktów, jak również wystrzegłam się przed wieloma bubelkami :) 


Wybierając swoje największe odkrycia postanowiłam ograniczyc się do jak najmniejszej ilości produktów, dlatego pokaże Wam dziś te najlepsze z najlepszych! 
Oto moja skondensowana lista:  
  • woda termalna Uriage - najlepsza, jaką miałam, świetnie łagodzi i odświeża skórę, po jej zastosowaniu nie trzeba osuszać twarzy.

  • micel Bioderma Sensibio
  • pianka do mycia twarzy Pharmaceris A
Do tej pory do demakijażu oraz oczyszczania twarzy używałam mleczka kosmetycznego, płynu do demakijażu oczu oraz przeróżnych żeli do mycia twarzy. Bioderma jest moim pierwszym micelem, idealnie zastepuje produkty do demakijażu oczu i twarz, jest łagodna dla skóry, nie podrażnia oczu, jednocześnie gruntownie zmywa makijaż.
Podobnie spisuje się pianka Pharmaceris, którą widziałam po raz pierwszy u Obsession - pianka jest łagodna, jednocześnie skuteczna, nie wysusza i nie podrażnia skóry. Nie wyobrażam sobie oczyszczania twarzy bez użycia wody i pianka ta jest moim skromnym zdaniem najlepszym produktem przeznaczonym do tego celu! 

  • krem BBB z Pat&Rub (ciemniejszy)
  • puder Chanel Les Beiges (odcień 20)
  • rozświetlający róż Rockateur z Benefit
Czytelnicy mojego bloga być może pamiętają, że mam wielką słabość do Pat&Rub :) Dlaczego więc w tym zestawieniu pojawia się od nich tylko jeden kosmetyk?  A to dlatego, że prawie wszystkie produkty tej marki odkryłam w 2012 roku ;) 
Poza jednym małym cudakiem - kremem BBB. Bardzo długo zastanawiałam się nad jego zakupem, nie rozczarowałam się jednak! Krem ten z powodzeniem zastąpił mi podkłady! Fakt, ostatnio trochę zatęskniłam za tradycjonalnymi podkładami, tak dla odmiany, jednak ten oto bebik zawsze będzie gościł w mojej łazience :)

Puder Les Beiges od Chanel, który pierwszy raz widziałam u Marti, zauroczył mnie swoją niezwykle delikatną teksturą. Na pewno nie jest to puder kryjący, lecz dyskretnie otulający twarz, dający bardzo naturalne wykończenie. Do tej pory nie spotkałam się z lepszym pudrem wykończeniowym. 

Różu Rockateur zapragnęłam, od kiedy pierwszy raz go ujrzałam na Waszych blogach, jako że do marki Benefit mam odromną słabość. Róż ten ma niebywale uniwersalny odcień, pasujący chyba wszystkim typom. Nie można sobie nim krzywdy zrobić, nie można przedobrzyć. Jeśli lubicie efekt dyskretnego rumieńca, to ten róż może stac się również Waszym hitem :) 

  • Tusz They're Real Benefit
  • tusz Colossal Volume Maybelline
Idealnego tuszu poszukiwałam wiele lat, zaliczyłam po drodze zarówno te wysoko- jak i niżejpółkowe. Moje rzęsy są bardzo proste i od tuszu oczekuję choćby delikatnego podkręcenia. 
Tusz They're Real od Benefit jest zdecydowanie najlepszym tuszem, na jaki trafiłam! Wydłuża, podkręca, pogrubia rzęsy i jest przy tym trwały! Od tygodnia noszę szkła kontaktowe i tym bardziej doceniam trwałość tego tuszu! Maluję rzęsy o 6:30 i tusz ten idealnie się na nich trzyma do samego wieczora. 
Moim zdaniem najlepszym i w dodatku znacznie tańszym odpowiednikiem tuszu Benefit jest tusz Colossal Volume od Maybelline. Jedyna różnica jest taka, że Maybelline zaczyna się wieczorem nieco kruszyć. Mimo to tusz ten trafia na listę moich odkryć roku. W atrakcyjnej cenie otrzymujemy produkt, który spisuje się lepiej niż niejeden wysokopółkowy tusz! 

Cienie Color Tatoo Maybelline
  • On and on bronze
  • Permanent Taupe
  • Pink Gold
Bardzo lubię kremowe cienie do powiek, długo szukałam idealnych, między innymi w ofercie Shiseido, YSL itp... Jednak nigdy nie trafiłam na tak genialne cienie, jak te z Maybelline :) Są pod każdym względem fantastyczne, a do tego ich cena nie jest zawrotna. Bardzo się cieszę, że je odkryłam :)

  • szminka MAC Matte Please me
  • szminka MAC Mineralize Rich Elegant Accent
Jak dla mnie to MAC produkuje najlepsze szminki pod słońcem :) 
Wspaniałe kolory, świetne wykończenie (szczególnie upodobałam sobie matowe), idealna trwałość. Jednym słowem rewelacja! Mam ochotę na więcej :)  

  •  Paletka do brwi Brow Zings Benefit
Rok 2013 zrewolucjonizował moje podejście do makijażu brwi. Dawniej wystraczyła mi zwykła kredka do przyciemnienia, jeśli już w ogóle coś z brwiami robiłam. Jednak w pewnym momencie zachciało mi się czegoś więcej...
Paletka Benefit złożona jest z modelująco-przyciemniającego wosku oraz z cienia nadającego ostateczny kolor. Dzięki tej paletce doceniłam znaczenie pięknie zaakcentowanych brwi w makijażu!

Mam nadzieję, że w obecnym roku również uda mi się odkryc wiele perełek! 
W dalszym ciągu poszukuję np. idealnego kremu do twarzy. Może w 2014 na niego trafię ;)

Kochani, dajcie znać, jeżeli znacie któryś z tych produktów, chętnie przeczytam, czy zgadzacie się z moją opinią na ich temat :) 
Buziaki!!!!

Najpopularniejsze posty 2013



W zeszłym tygodniu jedna z moich ulubionych blogerek, Czarna Ines, zaprosiła mnie do tagu "Moje najbardziej popularne posty w 2013 roku". 
Dlatego jeśli macie ochotę na krótkie przypomnienie, to zapraszam do przejrzenia poniższej prezentacji :) 

1. Zaczarowany olowek - kredka modelujaca brwi Inglot 
Data publikacji: 18.08.2013


2. Pudrowe marzenie :) Chanel Les Beiges 
Data publikacji: 28.07.2013


3. Sposób na niechcianego włoska - golarka elektryczna Braun 
Data publikacji: 16.07.2013

4. Shopping w Polsce
Data publikacji: 10.08.2013


5. Ostatnie zakupy w DM
Data publikacji: 20.05.2013

6. Czy warto kupować drogie zmywacze?
Data publikacji: 25.08.2013

7. Zadbane usta - mój ranking produktów pielęgnujących 
Data publikacji: 22.11.2013

8.  Letnie denko
Data publikacji: 07.09.2013

9. Na pomoc paznokciom! Inglot Nail Strengthener
Data publikacji: 20.09.2013

10. Miodzio - balsam do ust Honey Bronze The Body Shopney-bronze-body.html
Data publikacji: 01.09.2013

Buziaki!!






















Pędzelkowa rodzinka

Moja pędzelkowa familia wprawdzie nie jest jeszcze zbyt liczna, ale ostatnio całkiem szybciutko się rozrasta. W 2013 wzbogaciłam sie o kilka ciekawych członków tejże rodzinki, stąd też dzisiejsza krótka prezentacja :)





Zacznę od pędzli, którymi nakładam puder oraz róż: 




Moimi pierwszymi pędzlami są te z Bobbi Brown - ich jakość jest moim zdaniem znakomita. 
Z lewej strony na fotce powyżej znajduje się pędzel do różu, a za nim do pudru, który jest z jednej strony lekko ścięty, dzięki temu dokładnie dociera we wszystkie zagłębienia twarzy. 

Trzeci z lewej to pędzelek z Inglota, nr 15BJF, którego używam do pudru jak również do różu czy bronzera :) Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona jakością tego pędzla i kiedy tylko będę w Polsce, kupię sobie na pewno jescze kilka innych Inglotowych modeli :) 

Za Inglotkiem znajdują się dwa identyczne pędzle z MACa - model 134. Tak bardzo polubiłam ten pędzel, że sprawiłam mu brata bliźniaka :) Pędzle są dosyć szerokie, niczym miotełki, u mnie idealnie sprawdzają się do sypkich pudrów, a także do kamiennego Les Beiges od Chanel. 

Na szarym końcu leży sobie pędzel do różu z The Body Shop. Jest to mój jedyny pędzel do twarzy wykonany z włosia syntetycznego. Niezbyt chętnie sięgam po tego pędzlaka, jest on dosyć sztywny, a włoski są zbite i nie rozkładają się tak, jak powinny... 


2x MAC 134, pędzel do pudru Bobbi Brown



Pędzle do różu TBS, Bobbi Brown, Inglot 15BJF


A oto moi specjaliści od robienia makijażu oczu i ust:


Pierwszy z lewej to dwustronny pędzelek z Bobbi Brown, który był dołączony do paletki cieni. Z jednej strony mięciutki i puchaty - do cieni jak znalazł, z drugiej strony płaski i nieco sztywniejszy - używam go chętnie do brwi. 

Drugi pędzel z lewej jest typowym pędzelkiem do makijażu brwi, wykonanym ze sztywniejszego, ukośnie ściętego włosia. 

Trzeci pędzel przeznaczony jest do eylinera - obecnie jednak nie używam żadnego eylinera, a pędzelek ten służy mi do nakładania cienia do brwi. Czasem używam go także do konturowania ust. 

Dalej znajduje się pędzelek do ust nieznanej mi niemieckiej marki Da Vinci, którym bardzo dokładnie można zaaplikować pomadkę. 

Kolejne pędzelki przeznaczone są do cieni i pochodzą z MACa: klasyk 217 - okrągły, puszysty i mięciutki, oraz 239 - bardziej płaski, idealny zwłaszcza do kremowych tekstur, których ostatnio tak chętnie używam. 

Na końcu pędzlak z MACa przeznaczony do makijażu brwi, nr 266. Jest podobnie ścięty jak ten z Bobbi Brown, ale jego włoski sa nieco krótsze - osobiście wolę go od Bobbiego :)



Od góry: MAC 217, MAC 239, Bobbi Brown pędzelek z paletki do cieni




MAC 239




MAC 217




Pędzle do brwi: Bobbi Brown, MAC 266




Pędzelek do eylinera Bobbi Brown


Pędzelek do ust Da Vinci

Bardzo ważna jest pielęgnacja oraz czyszczenie włosków, abyśmy mogły cieszyć się naszymi pędzlakami przez długie lata.
Ja w tym celu używam naprzemiennie najtańszego szamponu dla dzieci z DM oraz płynu dezynfekującego do czyszczenia pędzli z MACa. 


Jeśli chodzi o jakość, to chyba najbardziej przekonują mnie pędzle Bobbi Brown, przynajmniej te do pudru i różu - mam je juz od kilku lat i nie straciły jeszcze ani jednego włoska, czego nie moge powiedzieć o MACowych. 
Z drugiej strony MAC ma dużo większą i ciekawszą ofertę do wyboru. Zwłaszcza pędzelki do makijażu oka są doskonałe!
Z kolei, jak juz wspomniałam, pozytywnie zaskoczył mnie pędzel z Inglota! 
Naprawdę fajna jakość za rozsądną cenę!

Ciekawa jestem Waszych pędzlakowych ulubieńców!

Fluor - czy naprawdę jest niezbędny?

Dziś nie będzie kosmetycznie, dziś chciałabym napisać o tak prozaicznym produkcie, jakim jest pasta do zębów. 

Ostatnio bardzo popularne stały się pasty bazowane na naturalnych składnikach, coraz więcej firm oferuje nam "zdrowe" pasty, nie zawierające fluoru. 


Ostatnio kupiłam sobie taką pastę bez fluoru, firmy Sante, produkującej naturalne kosmetyki ekologiczne. 
Podstawowym składnikiem tej pasty jest prawdziwa kreda ;) umożliwiająca dokładne czyszczenie zębów oraz przestrzeń międzyzębowych. Poza tym w skład pasty wchodzą między innymi szałwia, mirra, wyciąg z mięty, czyli wszystko to, co pozytywnie wpływa na dziąsła i zapewnia nam świeży oddech. 
Muszę przyznać, że pasta ta świetnie oczyszcza zęby, bardzo przyjemnie smakuje, jedyną wadą jest jej cena, nieco wyższa niż w przypadku "konwencjonalnych" past. 

Ale o co chodzi z tym fluorem? 
Pamiętam, że w szkole podstawowej, a było to pod koniec lat 80-tych oraz na początku lat 90-tych, musieliśmy raz w tygodniu obowiązkowo chodzić na fluoryzację. To świństwo, którym szczotkowaliśmy sobie zęby, smakowało potwornie - nigdy nie zapomnę tego smaku, bleee... 
Poza tym ciągle i wszędzie nam wmawiano, aby używać dobrych past z fluorem, bo tylko taka pielęgnacja zapewnia zdrowe i mocne zęby.

Dziś jednak najwyraźniej odchodzi się od tego trendu...
Faktem jest, iż niewielka ilość fluoru wpływa pozytywnie na szkliwo, ale jego nadmiar jest zdecydowanie szkodliwy dla naszego zdrowia!
Problem w tym, że fluor jest dodawany np. do pożywienia, do wody w kranie. I wtedy może okazać się, iż stężenie fluoru, które "spożywamy", jest zbyt wysokie. 

Fluor niewątpliwie zyskał status kontrowersyjnego składnika, a opinie na temat jego stosowania są bardzo podzielone. 
Dlatego jestem bardzo ciekawa waszej opinii na ten temat. 
Czy zwracacie uwagę na pastę? Używacie naturalnych? 

L'occitane z 20% masłem shea - krem do rąk (na zimę)

Na temat tego kremu wygłoszono już mnóstwo opinii, napisano wiele recenzji. Mimo to postanowiłam i ja dodać swoje trzy grosze - ten krem absolutnie na to zasłużył! 

Jak zapewnia producent: 
Krem do Rąk Hand Cream jest silnie skoncentrowany w masło shea (20%), aby pomóc nawilżają i chronią skórę. Ten super-kremowy balsam szybko się wchłania zapewniając dłoniom natychmiastowe poczucie komfortu, miękkości i nie pozostawia tłustych śladów. 

Kupiłam go spontanicznie, na lotnisku, kilka miesięcy temu. O ile w lecie wydawał mi się trochę zbyt treściwy, o tyle w chwili obecnej bardzo doceniam właściwości tego kremu. Na zimę - jest jak znalazł!
Kremik doskonale nawilża, odżywia oraz zmiękcza skórę rąk. W zimie jest to nie lada wyzwanie, gdyż o tej porze roku moja skóra staje się bardzo wymagająca. Nawet mój ukochany balsam do rąk z Pat&Rub nie do końca dawał rady... Jednak dzięki temu cudakowi z L'occitane problem z wiecznie wysuszoną skórą, zwłaszcza między palcami, zniknął na dobre :)
Krem zamknięty jest w przyjemnej dla oka srebrzystej aluminiowej tubie, dzięki czemu bardzo łatwo jest go wycisnąć do dna :)
Produkt ma dosyć zbitą konsystencję, nieco pastowatą, jednak doskonale i bezproblemowo rozprowadza się na skórze i niemal natychmiast się wchłania. 

Krem nie należy do najtańszych - za 150 ml produktu zapłaciłam 18 Euro. Jednak bardzo wysoka wydajność tego kremu rekompensuje cenę! 

Zapach jest całkiem przyjemny, nienachalny, pozostaje wyczuwalny jeszcze przez jakiś czas po zastosowaniu kremu.

Skład kremu nie jest jakiś super naturalny, ale nie woła równiez o pomstę do nieba:

Aqua/Water, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Glycerin, Dimethicone, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Extract, Mel Extract/Honey Extract, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Fruit Extract, Althaea Officinalis Root Extract, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Brassica Campestris (Rapeseed) Sterols, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Xanthan Gum, Parfum/Fragrance, Polyacrylamide, Peg,100 Stearate, Propylene Glycol, C13-14 Isoparaffin, Ceteareth-33, Alcohol Denat, Laureth-7, Benzoic Acid, Dehydroacetic Acid, Phenoxyethanol, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Linalool, Citronellol, Butylphenyl Methylpropional, Coumarin, Alpha, Isomethyl Ionone, Hexyl Cinnamal, Limonene, Geraniol. 

Czy warto sięgnąć po ten krem? 
Moim zdaniem TAK! 
Jest to na pewno jeden z tych kosmetyków, który albo się kocha, albo nienawidzi ;) 
Co o nim myślicie?