Guerlain Parure de Lumiere - niewidzialny podkład

Na początku wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kota dla wszystkich wąsaczów oraz ich sympatyków! :) 

A przechodząc do tematu dzisiejszego wpisu - niedawno wspominałam, że przez prawie cały ubiegły rok zamiast podkładu sięgałam chętniej po kremy BB. Zwłaszcza kremik BBB z Pat&Rub z godnością zastępował mi tradycyjny make-up. 
Jednak w styczniu zatęskniłam za podkładami - jak widać wszechogarniająca bibikowa fascynacja zaczęła odchodzić tak szybko, jak się pojawiła ;) 

Na początku krótka charakterystyka mojej cery - 34-letnia z hakiem, mieszana z tendencją do lekkiego przesuszenia, z rozszerzonymi porami na nosie, czasem z podrażnieniami, rzadziej z pryszczami, chociaż czasem i takie niespodzianki się pojawiają ;) 
Mój podkład musi przede wszystkim być lekki i dawać naturalne wykończenie. Nie może wysuszać, dlatego nie powinien być matujący. Nie lubię ciężkich, kryjących make-upów. 

W poszukiwaniu podkładu idealnego niemal instynktownie udałam się do stoiska Guerlain - kiedyś używałam Lingerie de Peau i byłam z niego zadowolona! Po krótkich oględzinach i mizianiach się Diorkiem, Chanelkiem itp. zdecydowałam się na podkład Parure de Lumiere z guerlanowskiej rodzinki. Podkład, który ma za zadanie nawilżać oraz rozświetlać skórę. 


Cytuję opis ze strony Sephory na temat tego podkładu: 
Mgiełka czystego światła o wyjątkowej delikatności i niesamowitej świeżości. Wykazuje silne powinowactwo ze skórą. Formuła nasycona wodą jest lekka i płynna, nawilżająca jak żywa woda. Już w zetknięciu ze skórą podkład zespala się z naskórkiem rozświetlając go i nawilżając. Cera jest ożywiona, aksamitna. Skóra oddycha rozświetlona nowym blaskiem. 

Niektórym może wydawać się to dziwne, ale kupiłam sobie dwa odcienie: 02 Beige Clair oraz 03 Beige Naturel. Teraz w zimie, kiedy moja skóra jest jaśniejsza, odcień 02 wydaje się idealnie trafiony, ja lubię jednak czasami trochę pomieszać te dwa odcienie w ten sposób, iż dodaję do jednej pompki 02 maleńką ilość odcienia 03. Natomiast latem odcien 03 będzie idealny! 

Tak prezentują się moje dwa kolorki nałożone na wewnętrzną stronę ręki, gdzie skóra jest bardzo jasna: 



Po miesiącu używania Parurków mogę śmiało powiedzieć, że jestem nimi zachwycona! Podkład ten spełnił moje wszystkie oczekiwania.
Cóż mogę o nim napisać? 
  • nie jest to podkład kryjący! daje satynowe, bardzo naturalne wykończenie, nie zmieniając koloru skóry
  • rzeczywiście nawilża! absolutnie nie podkreśla żadnych przesuszeń, nie osadza się w zagłębieniach
  • co do rozświetlenia - skóra prezentuje się świeżo, a podkład nie utlenia się, nie ciemnieje z czasem
  • jest bardzo lekki, właściwie wcale go nie czuć na twarzy
  • makijaż jest prawie niewidoczny, ale cera wygląda poprostu dużo ładniej! Moje koleżanki z pracy komplementują mnie ostatnio, jaką to ja mam ładną i bezproblemową cerę. A to poprostu Parurki :) 
  • podkład dobrze radzi sobie z tuszowaniem drobnych problemów skórnych - ładnie wyrównuje koloryt, pory stają się mniej widoczne, drobne pryszczyki i zaczerwnienia zostają zamaskowane
  • nie zapycha, nie włazi w pory skórne
  • podkład nie ścina się, świetnie współpracuję z kremem, nawet takim o nieco tłustawej teksturze
  • nie jest to podkład matujący! zwolenniczki matu będą raczej niezadowolone
  • mimo to podkład nie powoduje u mnie świecenia w strefie T, jak to często robiły inne podkłady
  • podkład trzyma się właściwie przez cały dzień, przy wieczornym demakijażu muszę przemyć twarz dwoma wacikami nasączonymi micelem, aby go usunąć
  • czasem stosuje ten podkład solo, a czasem przypruszam twarz dodatkowo pudrem wykończającym (Les Beiges od Chanel, a także ostatnio meteorytkami) - w takim przypadku trwałość Parurków zostaje jeszcze bardziej wzmocniona
  • konsystencja jest niemal lejąca, a zapach taki świeży, delikatny, bardzo ładny
  • opakowanie wykonane jest z grubego szkła, bardzo estetyczne, pompka działa idealnie (znam ją jeszcze z czasów Lingerie de Peau)


  • istnieje 9 odcieni Parurków, począwszy od beżów a skończywszy na bardziej różowych, myślę, iż każdy znajdzie tu coś dla siebie!  


  • podkład nie należy do tanich, ale jest za to bardzo wydajny, mnie wystarczy najczęściej użycie jednej pompki
Parurek idealnie wpisał się w moje potrzeby i wyobrażenia i jestem pewna, że pozostanę mu wierna na dłużej :) 


A jakie są Wasze podkładowe hity? 
Macie już swoje KWC w tej dziedzinie? 

Całuję was mocno!

Sposób na HIPPka, czyli nawilżona skóra zimą

Na pewno wiele z Was dobrze wie, jak to jest, zakochać się w jakimś kosmetyku dopiero od drugiego, trzeciego bądź któregoś z kolei użycia.
Bohaterem mojego dzisiejszego wpisu jest właśnie taki produkt.
Znana i lubiana oliwka dla dzieci HIPP. 

Kilka miesięcy temu, skuszona wieloma ochami i achami w blogosferze zdecydowałam się na tę oliwkę jako tańszy zamiennik mojej ulubionej oliwki do ciała z Pat&Rub.
Użyłam jej dokładnie tak samo, jak P&R, wmasowałam w mokrą skórę po prysznicu. 
I czekałam, aż się wchłonie. Czekałam, czekałam... i doczekać się nie mogłam... Tłusty film za nic nie chciał się wchłonąć! Zawiedziona odstawiłam Hippka. 
Kilka miesięcy poźniej, kiedy nadeszła zimowa pora, a moja skóra zaczęła się coraz bardziej przesuszać, postanowiłam zrobić drugie podejście do tej oliwki. Efekt był niestety taki sam, jak kiedyś... Moja skóra nie chciała wchłonąć tej tłustej warstewki...
Już myślałam, że oliwka zmarnuje się, leżakując na dnie szuflady. 
Pewnego razu jednak wpadłam na pomysł, aby spróbować użyć jej pod prysznicem tak, jak używa się te słynne balsamy pod prysznic z Nivea. Po umyciu ciała wmasowałam oliwkę w skórę, po czym po chwili spłukałam ją bardzo powierzchownie i króciutko wodą. I co się okazało? Moja skóra była przyjemnie natłuszczona, nawilżona, ale nie tłusta! Ten oto sposób sprawdził sie u mnie idealnie :) Wystarczy naoliwioną skórę nieco opłukać wodą i wtedy nie ma mowy o tłustej klejącej warstwie!
Od tej pory stosuje tę oliwkę regularnie pod prysznicem. Dzięki niej nie muszę codziennie smarować ciała balsamami. 
Obecnie mam w użyciu już drugą butelkę oliwki. I pomyśleć, że na początku oceniałam HIPPka jako bubelek...
Oliwka ma dosyć lejącą konsystencję, przez co nie jest zbyt wydajna. Pachnie bardzo delikatnie i jak dla mnie przyjemnie. 
Skład oliwki jest bardzo przyjazny i krótki. Nie znajdziemy w niej parafiny, olejków eterycznych, barwników, konserwantów, emulgatorów, parabenów oraz substancji pochodzenia zwierzęcego. 

Mamy za to:
  • Helianthus Annuus Seed Oil - olej z nasion słonecznika, zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni skóry, wygładza i regeneruje powierzchnię naskórka
  • Prunus Amygdalus Dulcis Oil - olej ze słodkich migdałów, natłuszcza, nawilża, chroni skórę
  • Tocopherol - antyoksydant
  • Hipoalergiczna substancja zapachowa
Cena oliwki jest również bardzo przyjemna - zapłaciłam za nią ok. 2 Euro.  
Cieszę się, że znalazłam szybką, tanią i skuteczną metodę nawilżania skóry. 
Moja przygoda z oliwką HIPP rozpoczęła się na dobre :)

Bardzo jestem ciekawa, jakie są Wasze sposoby na pszesuszoną skórę ciała. 


Kremowy ulubieniec - Origins A Perfect World

W ostatnim poście pokazałam Wam krem, który aktualnie stosuję na dzień. 
Dziś chciałabym nieco bardziej przybliżyć ten produkt. Tym bardziej, iż wiele z Was wyraziło chęć przeczytania recenzji tego kremu. 
A więc proszę bardzo :) 
Jako wstęp kilka słów o samej marce. 
Origins powstał w roku 1990. Główną ideą i założeniem Origins jest połączenie wszystkiego, co w naturze najlepsze z najnowszymi osiągnięciami w kosmetologii, aby tworzyć najwyższej jakości produkty pielęgnacyjne. 
Kosmetyki roślinne Origins nie zawierają olejów mineralnych, parabenów, barwników, składników pochodzenia zwierzęcego. 
O ile wiem, kosmetyki Origins nie są jeszcze dostępne w Polsce. W Austrii można je nabyć w wybranych perfumeriach Douglas.

Zdecydowałam się na zakup kremu tej marki, gdyż niestety mój dotychczasowy krem AA eco wykazywał w zimie zbyt słabe działanie nawilżające. Krótko mówiąc, potrzebowałam czegoś mocniejszego, czegoś, co zapewni mi nawilżenie przez cały dzień.
Wybrałam serię A Perfect World. Produkty z tej serii zawierają przede wszystkim wysokie stężenie białej herbaty. 
Biała herbata, jak zapewnia producent, ma zbawiennie działanie antyoksydacyjne na naszą skórę. Neutralizuje wolne rodniki. Chroni przed szkodami spowodowanymi zanieczyszczeniem środowiska, smogiem, stresem, a co za tym idzie, przed przedwczesnym starzeniem. Skóra jest idealnie nawilżona, odżywiona oraz chroniona. 
A jak krem sprawdził się na mojej skórze z 34 skończonymi latkami na liczniku?
Świetnie! :) 

Używam go od ponad 3 tygodni i jak do tej pory jestem bardzo zadowolona! Jak wspominałam na początku, mój poprzedni krem okazał się na zimę zbyt słaby. Natomiast Origins mnie nie zawiódł. Skóra po jego zastosowaniu jest pokryta jakby nieiwdzialną i niewyczuwalną kołderką, która zapewnia komfort i nawilżenie, i to przez cały dzień. Jednocześnie krem nie zapycha, nie obciąża skóry.  

Nadaje się do stosowania pod podkład, należy jednak odczekać przynajmniej parę minut, gdyż krem potrzebuje chwili na wchłonięcie się. 
Przeznaczony jest dla cery suchej oraz mieszanej. Dla posiadaczek cery tłustej polecam lżejszą wersję, dostępną w opakowaniu z praktyczną pompką. 
Istnieje jeszcze trzecia wersja tego kremu - z filtrem przeciwsłonecznym SPF 25. Myślę, że zaopatrzę się w niego latem.  
Moja skóra czasem reaguje kapryśnie na produktu pochodzenia roślinnego, ale na szczęście krem ten jest dobrze tolerowany.
Oprócz białej herbaty krem ten zawiera między innymi takie substancje, jak: masło murumuru (nawilża, wygładza poprawia elastyczność), olejek z płatków róży (wygładza, ujędrnia, zawiera witaminę C), wąkrotka azjatycka (działa przeciwzapalnie, ujędrniająco, regenerująco). 
Dla zainteresowanych umieszczam cały skład, który jest całkiem przydługawy... 

Jak widać, krem ten nie jest kosmetykiem naturalnym, zawiera w składzie np. silikon.
Co do działania przeciwstarzeniowego, po 3 tygodniach ciężko cokolwiek zauważyć. Mogę jedynie zapewnić, że skóra po użyciu A Perfect World staje się gładka, świetnie nawilżona, zmiękczona. 
Krem ten, jak chyba prawie wszystkie produkty Origins, pachnie dosyć intensywnie, a to za sprawą olejków eterycznych. Niektórym zapach ten się spodoba, ja nie jestem nim szczególnie zachwycona, ale zdążyłam się juz do niego przyzwyczaić. 
Kremik zamknięty jest z szklanym słoiczku, jego design bardzo mi sie podoba i sprawia, że chętnie sięgam po to smarowidło. 

Za 50 ml zapłacimy ok. 49 Euro. 

Ogólnie jestem bardzo zadowolona z tego kremu i już wiem, że z marką Origins zostanę na dłużej. Mam ochotę poznać jeszcze więcej :)  

Ciekawa jestem, czy macie doświadczenie z marką Origins? 
Jakie są Wasze wrażenia? 

Całuję mocno!! 


Styczniowe nowości

W styczniu pofolgowałam sobie zakupowo, przynajmniej jeśli chodzi o kosmetyki. Wprawdzie nie udało mi się niczego kupić na wyprzedażach, ale i tak jestem zadowolona z moich zdobyczy. Kosmetyki te doskonale się u mnie sprawdzają i dlatego chętnie się nimi pochwalę:




1. Podkłady Guerlain Parure de Lumiere, odcień 02 Beige Clair oraz odcień 03 Beige Naturel

03 Beige Naturel, 02 Beige Claire

Ostatnio zatęskniłam za tradycjonalnymi podkładami (w zeszłym roku zamiast podkładu używałam kremów BB).  Ponieważ mam dobre doświadczenia z podkładami Guerlain, postanowiłam  poszperać właśnie w ofercie tej marki. Mój wybór padł na serię Parure de Lumiere.


2. Pudry brązujące Guerlain Terracotta oraz Terracotta Light
W przypadku obydwu produktów zdecydowałam się na odcień 03, idealnie pasujący dla brunetek. 


Terracotta Light nr 3




Terracotta nr 3
Terracotta jest dosyć silnie napigmentowanym brązerem, natomiast Terracotta Light jest mozaiką idealnie dopasowanych barw, które tworzą bardziej naturalny efekt.


3. Kredka do oczu Chanel Stylo Yeux Waterproof
Pisałam o niej TUTAJ
Fantastyczny i supertrwały kosmetyk do makijażu oka. 



4. Róż do policzków Benefit Hervana




5. Kosmetyki do włosów Kerastase
Zarówno seria Cristalliste, jak i Volumifique nadają się do moich cienkich włosów. A dodatkowo szampon Cristalliste zamiast SLS zawiera w swoim składzie łagodny detergent :)
Ostatnio powoli odchodzę od pielęgnacji włosów naturalnymi kosmetykami, gdyż nie do końca jestem zadowolona z jej rezultatów.

Odżywka + szampon Cristalliste, szampon Volumifique


6. Tonik i hipoalergiczne masło do ciała Pat&Rub 
Kolejne hity z Pat&Rub, które podbiły moje serce :) 

Masło hipoalergiczne + tonik


7. Krem do twarzy Origins A Perfect World
O ile wiem, marka Origins jest niestety niedostępna w Polsce. Mam nadzieję, że to się zmieni. 




Na koniec muszę się pochwalić wspaniałą wygraną, która udało mi się zdobyć na blogu call of beauty



Są tu same wspaniałości: czyścik oraz galaretka pod prysznic z Lusha, żel pod prysznic oraz peeling Rituals, boski Essiak o cudnym kolorze nasyconej czerwieni Twin Sweater Set, balsam do ciała Caudalie oraz sporo ciekawych maseczek do twarzy :) 
Martuś, bardzo dziękuję za sympatyczną wiadomość oraz za te wszystkie cudeńka :)


W najblizszym czasie możecie spodziewać się bardziej szczegółowych recenzji tychże nowości.


Całuję Was mocno!