Sezon walki z cellulitem pora zacząć!

Czas leci nieubłagalnie szybko. Dopiero mieliśmy Boże Narodzenie, a tu już końcówka marca zbliża się wielkimi krokami! Dla mnie to ostatni dzwonek przed sezonem letnim, aby zatroszczyć się nieco o skórę, a dokładnie mówiąc o okolice dotknięte zmianami cellulitowymi. U mnie te zmiany może nie są jakieś ogromne, ale jednak są.
Uczywiście każdy z nas zdaje sobie sprawę, że sam kosmetyk nie załatwi problemu. Liczy się przede wszystkim systematyczna aktywność ruchowa, nie bez znaczenie pozostaje także prawidłowa dieta. Natomiast kosmetyki antycellulitowe są kropką nad "i". A przynajmnie ja jestem przekonana, że warto używać takich preparatów w celu optycznego wygładzenia i ujędrnienia, nawet, jeśli całkowita poprawa stanu skóry nie jest możliwa.
W zeszłym roku kupiłam sobie krem na cellulit marki Elancyl. Jeśli chodzi o działanie samego kremu, efekt był bardzo fajny. Skóra była lekko napięta, gładka, wyglądała po prostu lepiej. Niestety, zapach tego kremu zdyskwalifikował go u mnie zupełnie... Zapach był tak niesamowicie intensywny, że wżerał się w piżamę, w pościel, a nawet w materac. Dlatego po kilku miesiącach z żalem odstawiłam ten krem...
W tym roku postanowiłam poszukać czegoś innego. Miałam chrapke na popularny ostatnio olejek Super Slim marki Evree. Jako, że jednak marka ta jest dostępna w Polsce, a moje odwiedziny w ojczyźnie odwlekają się w terminie, musiałam się rozejrzeć za czymś innym, czymś, co jest dla mnie łatwo dostępne tu, gdzie mieszkam.
Postawiłam na włoską markę Collistar, której produkty, zwłaszcza te przeciwcellulitowe, cieszą się bardzo dobrą opinią. 

Okazało się, że wybór jest spory! A ja po prawie półgodzinnym dumaniu przed stoiskiem Collistara i po rozmowie z konsultantką Douglasa zdecydowałam się na zakup serum antycellulitowego.
Udało mi się nawet trafić na zestaw z bonusem w postaci antycellulitowych kapsułek! 
Według producenta serum zawiera rewplucyjną formułę, w której zastosowano komórki macierzyste jeżówki o właściwościach antycellulitowych oraz innowacyjny kompleks Phytosonic, oddziałujący na komórki tłuszczowe w sposób zbliżony do ultradźwięków. 
Serum ma rzeczywiście bardzo lekką postać, wchłania się bardzo szybko, nie pozostawia filmu, pachnie delikatnie, ale zapach ten nie utrzymuje się długo na skórze. Po wmasowaniu serum można zastosować dodatkowo balsam nawilżający, ale ja nie mam takiej potrzeby. Uważam, że serum nawilża skórę wystarczająco! 
Po prawie 2 tygodniach stosowania nie można oczywiście mówić o jakichkolwiek efektach kuracji, ale musze przyznać, że skóra wydaje się być gładka, lekko napięta. Jeśli chodzi o mocne działanie antycellulitowe, to z pewnością dam Wam znać za kilka miesięcy :) 

Jak tylko skończy mi się to serum, to zrobię sobie jeszcze kurację kapsułkami antycellulitowymi, które dostałam w gratisie. 
Według producenta kapsułki stworzone są na bazie kofeiny i escyny, zawierają aktywne składniki, gwarantujące szybką i skuteczną walkę z oznakami cellulitu. Kuracja kapsułkami trwa "tylko" 14 dni. 
Bardzo jestem ciekawa, jakie bedą skutki stosowania kosmetyków antycellulitowych Collistar. Czy obietnice producenta będzie można włozyć między bajki, czy też zauważe zadowalające efekty :) 

Jak wygląda Wasza walka z pomarańczową skórką? 
Znacie kosmetyki Collistar? 

Słów kilka o lano-balsamie Ziaja-med

Witam Was Kochani! 

Po prezentacji mojego ostatniego denka kilka osób wyraziło chęć poznania bliżej balsamu hipoalergicznego Ziaja. Balsam ten zdecydowanie zasłużył sobie na oddzielną recenzję, wszak jestem mu wierna juz od lat :) 


Zasadniczą zaletą tego balsamu w moich oczach jest zapach, a właściwie jego brak ;) Jeśli chodzi o kosmetyki pod prysznic bądź do kapieli, to bardzo lubię takie pięknie pachnące, intensywne. Natomiast  moje smarowidła do ciała muszą mieć w miarę neutralny zapach. Osobiście nie przepadam za tym, gdy zapach długo się utrzymuje na ciele, a poza tym mój Ukochany ma niezwykle wrażliwy nos i po prostu nie toleruje wielu zapachów, zwłaszcza tych leśnych, ziołowych, cytrusowych...



Lano-balsam Ziaja pochodzi z "aptecznej' serii tej marki pod szyldem "Klinika zdrowej skóry". 
W białej, skromnej, plastikowej butelce, charakterystycznej dla marki Ziaja, znajduje się 400ml lekkiej emulsji, która towarzyszy mi prawie codziennie w moim wieczorno-łazienkowym rytuale. Pompka jest dosyć wygodnym rozwiązaniem, jednak kiedy produkt zbliża się do denka, to niestety ta pompka zawodzi... Wówczas stawiam butelkę na głowie i w ten sposób wylewam resztę produktu.


Emulsja ma postać gęstego mleczka, które jednak bardzo szybko się wchłania, nie pozostawiając żadnej tłustej warstewki. 

Producent zaleca ten balsam głownie do pielęgnacji skóry odwodnionej, bardzo suchej. I tu nie do końca mogę się z nim zgodzić. Balsam ten rzeczywiście fajnie nawilża i pielęgnuje skórę, ale jeśli macie bardzo suchą, łuszczącą się skórę, ten produkt nie da sobie z nią rady, jest po prostu zbyt lekki. W takim przypadku to nawilżenie jest tylko na chwilę. Tu stanowczo polecam masła. 
Jeżeli jednak szukacie lekkiego kosmetyku do codziennej pielęgnacji "normalnej" skóry, to szczerze polecam Wam lano-balsam. 
Stopień nawilżenia określam jako "dobry". W końcu to "tylko" mleczko do ciała, a nie masło. Dlatego nie możemy zbyt wiele oczekiwać. 
Balsam idealnie nadaje się do wrażliwej skóry. Ja używam go chętnie bezpośrednio po depilacji - balsam koi skórę, nawilża, nie powoduję żadnych podrażnień i innych niespodzianek. 

Stosuję lano-balsam głównie na nogi, czasem także smaruję sobie nim ramiona i ręce. Kiedy jednak mam wrażenie, że moja skóra jest bardzo mocno przesuszona i się łuszczy, sięgam po moje niezawodne masło do ciała Pat&Rub.  




Podsumowując: lano-balsam Ziaja nie jest może super mocnym nawilżaczem, ale jeśli nie macie bardzo mocno wysuszonej skóry, będziecie zadowoleni!
Wielki plus za ciekawą konsystencję, która gwarantuje szybkie wchłanianie
Balsam nie posiada żadnego zapachu, co dla mnie jest zaletą. Nie podrażnia, nie uczula, za to przyzwoicie pielęgnuje skórę. 
Minusem jest na pewno pompka, która zawodzi, gdy produkt zbliża się do dna. Jednak tę drobną niedoskonałość jestem w stanie wybaczyć ;) 
Lano-balsam można kupić w wielu aptekach, cena waha się w granicach 16-20 zł. 


Podkład Eisenberg Invisible Correcteur - dobry, ale bez rewelacji

Podkład idealny - kto z nas zdołał taki znaleźć? 
Ja przez ostatnie 8 miesięcy używałam podkładu, który w moim przekonaniu był bardzo dobry, ale do ideału mu jednak trochę brakowało.
Mowa o podkładzie Eisenberg Invisible Correcteur
Chociaż byłam z niego dosyć zadowolona, a przez pewien czas nawet myślałam, że jest to ideał, to jednak nie powtórzę już zakupu. 
Ostatnio trafiłam na make-up, który u mnie spisuje się jeszcze lepiej, niż Eisenberg, ale to juz inna historia ;) 

Na samym początku muszę wspomnieć, czego oczekuję od dobrego podkładu. 
Ja lubię lekkie make-upy, dające efekt "drugiej skóry", niewyczuwalne i niemal niewidoczne na twarzy. Podkład musi lekko wyrównywać odcień skóry, ale go nie zmieniać. Nie może powodować świecenia ani efektu maski na mojej mieszanej cerze.Ciężkie kryjące podkłady nie są dla mnie.

Jeśli chodzi o propozycję Eisenberg, to schody zaczynają się już przy samym zakupie. I mam tu na myśli nie tylko jego bardzo wysoką cenę, ale przede wszystkim dosyć ubogą gamę kolorystyczną - zaledwie 5 odcieni.
Niestety nie mam możliwości zakupu kosmetyków marki Eisenberg stacjonarnie, dlatego też musiałam kupić podkład w ciemno, bez uprzedniego zastosowania testera. 
Najpierw kupiłam sobie odcień 01 Natural. Jest to dosyć naturalny jasny beż, który niestety mocno wpada w żółć. 
Po jakimś tygodniu stosowania tego odcienia stwierdziłam, że brakuje mi w nim nieco różowego pigmentu, takiego, który nadawałby twarzy świeżości. Dlatego postanowiłam dokupić sobie drugi podkład w różowym kolorze, aby móc go mieszać z moim zółtkiem. Padło na odcień 00 Porcelain. Bardzo jaśniutki różyk, w sam raz dla bladziuchów. 
No i mieszałam sobie tak te odcienie, ale to jeszcze nie było to, czego oczekiwałam... Ta mieszanka niestety okazała się dla mnie zbyt jasna, jak na tamtą porę roku, kiedy byłam jeszcze opalona. Postanowiłam więc poratowac się trzecim odcieniem - 02 Natural Rosy - ciemniejszym beżem z zawartością różu. 
I tak w lecie mieszałam sobie odcień 01 z 02, a zimie 00 z 02. Udało mi się w ten sposób uzyskać kolor, z którego wreszcie byłam zadowolona. 
Mimo wszystko nie jest to dobre rozwiązanie, bo jeśli kupuję podkład w tej cenie, to musi być to kolor idealny, bez potrzeby kombinowania i innych eksperymentów. 


Krycie podkładu Eisenberg określiłabym mianem lekkiego - czyli takiego, jakie lubię najbardziej. Kosmetyk daje się bezproblemowo rozprowadzić na skórze - ja używam w tym celu palców. Drobne zmiany, jak również pory, stają się mniej dostrzegalne, a cera prezentuje się naturalnie upiększona. ALE ten efekt niestety nie utrzymuje się przez cały dzień... Byłam przekonana, że to normalka w przypadku tak lekkiego podkładu. Dlatego akceptowałam fakt, że popołudniu cera nie wygląda już tak, jak o poranku, że po podkładzie nie było ani śladu... Teraz wiem, że tak być nie musi, że istnieją lekkie naturalne podkłady, które upiększają skórę na cąły dzień :) 

Co mnie jednak zachwyciło w podkładzie Eisenberg? Podkład ten idealnie stapia się z cerą. Już po chwili od nałożenia kosmetyk jest zupełnie niewyczuwalny, zaskakujący swoją lekkością. Kosmetyk nie brudzi - gdy przejechałam sobie dłonią po twarzy, nie dostrzegłam żadnych śladów po podkładzie. Poza tym był to dla mnie pierwszy podkład, po zastosowaniu którego twarz była bardzo dobrze nawilżona i jednocześnie matowa. Zazwyczaj po innych podkładach moja strefa T błyszczała się nieestetycznie, natomiast przy Eisenbergu ten problem nie pojawił się wcale. Dodam, że jestem posiadaczką mieszanej cery. 

Podkład Eisenberg o pojemności 30 ml zamknięty jest w ładnym, szklanym flakonie z pompką, która działa bezproblemowo. Należy jedynie regularnie czyścić otworek aplikatora, z którego wydobywa się kosmetyk. Sam produkt ma lekką i stosunkowo lejącą konsystencję, która jednak nie jest wodnista. 
Dla zainteresowanych podaję skład:
AQUA - ISODODECANE - TITANIUM DIOXIDE - CYCLOPENTASILOXANE - ETHYLHEXYL METHOXYCINNAMATE - POLYGLYCERYL-10 TRIISOSTEARATE - SILICA - MICA - GLYCERIN - BIS-HYDROXYETHOXYPROPYL DIMETHICONE/IPDI/SORBITAN STEARATE COPOLYMER - ZINC STEARATE - CAPRYLYL DIMETHICONE ETHOXY GLUCOSIDE - HYDROGENATED STYRENE/ISOPRENE COPOLYMER - DIMETHICONE - SODIUM CHLORIDE - DIMETHICONE/VYNIL - DIMETHICONE CROSSPOLYMER - HEXYLENE GLYCOL - POTASSIUM SORBATE - CHLORPHENESIN - PARFUM - SODIUM DEHYDROACETATE -MANNITOL - GLUCOSE - FRUCTOSE - SORBITOL - LAURETH-4 - SUCROSE - DEXTRIN - UREA - TOCOPHEROL - PRUNUS AMYGDALUS DULCIS OIL - FAGUS SYLVATICA EXTRACT - ASCORBYL PALMITATE - LACTIS PROTEINUM - PHOSPHOLIPIDS - CETEARYL GLUCOSIDE - TALC - BACILLUS FERMENT - PHENOXYETHANOL BENZYL ALCOHOL - POLYAMINOPROPYL BIGUANIDE - GLUTAMIC ACID ALANINE - ASPARTIC ACID - PUNICA GRANATUM EXTRACT - GLYCERYL STEARATE SE - XANTHAN GUM - CI 77891 - CI 77491 - CI 77492 - CI 77499 "
 
Gdyby nie te niedogodności związane z doborem koloru oraz z kiepską trwałością, podkład ten byłby dla mnie ideałem. 
Jak już na początku wspominałam ostatnio odkryłam inny lekki podkładzik, Nude Air od Diora, z którego jestem jeszcze bardziej zadowolona, niz z Eisenberga. Ale to już temat na oddzielny post... :)